Potrzeba budowy europejskiej sfery publicznej

12 września 2019 • Etyka Dziennikarska, Najnowsze • by

Współtwórca EJO wzywa do kreowania paneuropejskiego „sojuszu na rzecz oświecenia”, jako części walki przeciw dezinformacji.

Wiele zmieniło się od czasu, gdy pierwsi korespondenci wysłani zostali do Brukseli, by zajmować się sprawami integracji europejskiej. I nie dotyczy to tylko zmian związanych z upadkiem poważnego, jakościowego dziennikarstwa.

Każdy, kto próbowałby analizować wyniki tegorocznych wyborów europejskich i odkrywać fundamentalne i głębokie przyczyny napięć, które je poprzedzały – takich jak wzrastająca fala populizmu i nacjonalizmu w krajach członkowskich UE, kryzys migracyjny czy kryzys finansowy w strefie euro, zidentyfikuje pewnie dwa ściśle ze sobą połączone deficyty, z których żaden nie doczekał się jeszcze wystarczającej publicznej uwagi.

Pierwszym jest brak europejskiej sfery publicznej lub wspólnej przestrzeni dla komunikacji pomiędzy Europejczykami. Drugi to fakt, że w wielu krajach UE nie ma nawet minimalnych wspólnych standardów dziennikarstwa. Taka podstawowa infrastruktura mediów informacyjnych jest potrzebna dla zapewnienia obywatelom dostępu do niezależnych i godnych zaufania źródeł informacji.

Co zaskakujące, bardzo mało osób bierze te niedobory na serio – chociaż wszyscy wiemy, że w przypadku tak dużego wyzwania jak integracja europejska można stanąć na wysokości zadania tylko wtedy, gdy dysponuje się właściwymi kanałami komunikowania. Tak jak wszystkie rządy, UE wydaje miliony z pieniędzy podatników na PR i reklamę, by poprawiać swój publiczny wizerunek. Tym niemniej, do tej pory nie zrobiła wystarczająco wiele, by zagwarantować niezależne, sięgające całej Europy, relacjonowanie spraw Unii – nie licząc 25 milionów euro wydawanych co roku w formie bezpośredniej dotacji dla niemal niewidocznej sieci telewizyjnej Euronews.

Misja niemożliwa

Potrzebujemy poważnego dziennikarstwa, by być poinformowanymi o pracach Unii oraz po to, by pociągać do odpowiedzialności instytucje i polityków UE. Nikt zatem nie powinien wykazywać się brakiem szacunku wobec natury wyzwania, stojącego przed dziennikarzami wysłanymi do Brukseli. Jeszcze kilka dekad temu sprawy miały się zupełnie inaczej. Dla pierwszej generacji korespondentów europejskich zadanie przed nimi stojące było wciąż możliwe do zrealizowania. Europejski projekt był młody i cieszył się szerokim poparciem w wolnej części Europy. Brukselscy korespondenci byli dobrze poinformowani i działali niezależnie, nawet jeśli często przyjmowali przymilną postawę wobec europejskiej integracji i unifikacji.

Oczywiście, mamy wciąż pewną liczbę bardzo dobrych dziennikarzy pracujących w Brukseli i powinniśmy także unikać patrzenia na poprzednie okresy przez różowe okulary. Tym niemniej, nie można zaprzeczyć temu, że warunki pracy korespondentów zmieniły się diametralnie w ciągu ostatnich 20 lat. Dziś UE jest niezmiernie skomplikowana. Parlament Europejski liczy 751 członków. Dziesięć razy więcej osób, czyli 7500, jest zatrudnionych w PE. Komisja ma 28 komisarzy – jednego z każdego kraju członkowskiego. Biurokracja wciąż się rozrasta: 32 000 osób pracuje dla wydziałów Komisji, do tego dochodzi ponad 5000 tłumaczy symultanicznych i innych zatrudnionych przez UE. Do tego wszystkiego mamy jeszcze całą wielką armię różnych innych osób. Eksperci przyjmują, że w Brukseli pracuje 25 000 lobbystów, z czego 11 200 jest oficjalnie zarejestrowanych.

Obecność dziennikarzy w Brukseli zdaje się obecnie nie nadążać za tym ogromnym rozwojem zasobów ludzkich. Pisanie o polityce na szczeblu europejskim to w organizacjach medialnych zadanie działów informacji zagranicznej, a te zwykle są jedną z pierwszych ofiar cięć budżetowych w czasach spadających dochodów z reklamy i sprzedaży. Liczba korespondentów akredytowanych w Brukseli spadła w ciągu ostatnich pięciu lat o 20% – z 955 do 770. Oznacza to, że w Brukseli jest obecnie 14 razy więcej zarejestrowanych lobbystów niż akredytowanych dziennikarzy. Powinniśmy traktować te dane ostrożnie, ale nie ulega wątpliwości, że obrazują one przesunięcie środka ciężkości pomiędzy niezależną „czwartą władzą” a interesami prywatnymi – w kontekście zdobywania uwagi opinii publicznej i brukselskich oficjeli.

Wzrost obserwujemy tylko w jednej sferze dziennikarstwa w Brukseli: liczba freelancerów podniosła się znacząco. Ciężko jest znaleźć dokładne i aktualne liczby, ale jedno ze źródeł podaje, że w roku 2015 było osiem razy więcej wolnych strzelców niż w roku 2010. Wielu z nich walczy jednak o przetrwanie, dla innych zaś jest to element ich drogi do pracy w PR, jako że środki przeznaczane na pogłębione śledztwa dziennikarskie są coraz mniejsze.

Johnsonizacja” dziennikarstwa

Wszystko to prowadzi to „johnsonizacji” brukselskiej korespondencji: płytkiego podejścia szukającego uwagi poprzez hałaśliwe tytuły, zamiast pogłębionych analiz i szukania prawdy. Trend ten zapoczątkowany został przez Borisa Johnsona. Na długo przed tym, gdy został on jednym z liderów Brexitu, ministrem spraw zagranicznych czy w końcu następcą Theresy May na stanowisku premiera, Johnson był korespondentem Daily Telegraph w Brukseli. W latach 198-1994 miał bardzo zły wpływ na opinię swoich rodaków o UE, wzmacniając eurosceptyczne postawy pobieżnie przygotowanymi, soczystymi opowieściami w tabloidowym stylu.

Redaktorzy innych tabloidów także lubili tego typu historie. Londyńska prasa brukowa znana jest z zachowań stadnych, łatwo więc sobie wyobrazić to samo pytanie, zadawane na kolegiach redakcyjnych: „Dlaczego to nie nasza gazeta o tym pisze?”. To, co na początku wydawało się marginalnym zjawiskiem, stało się w ten sposób z czasem pewnym trendem, pomagając po latach w zwycięstwie zwolenników Brexitu.

Jednak „normalizacja” w zakresie informowania o sprawach UE miała miejsce również w Europie kontynentalnej, co możemy obserwować także dziś, gdy rozrastająca się brukselska biurokracja i martwe punkty polityki Unii znajdują się często w orbicie zainteresowania mediów. Informacje o słabościach procesu politycznego UE, takich jak zasada wymaganej jednomyślności w sprawach związanych z niedopełnianiem przez państwa członkowskie obowiązków wynikających z traktatów, np. kryteriów konwergencji z Maastricht, oraz o ciągłych i coraz bardziej szczegółowych regulacjach w sprawach typu dozwolone zagięcie ogórków dominują dziś cykl zainteresowania mediów. Informowanie o Unii, jak wszystkie inne tematy, jest dodatkowo charakteryzowane przez starą i cyniczną dziennikarską maksymę: „złe wiadomości są bardziej atrakcyjne niż dobre”.

Wszędzie perspektywa narodowa bierze górę nad narracją europejską. Media koncentrują się na kryzysach, podkreślając je i w ten sposób pogłębiając nieufność do instytucji europejskich. Wedle słów niemieckiego konsultanta politycznego, Johannesa Hillje, podążamy w stronę „polityczno-medialnego błędnego koła konfliktu, wiadomości i nacjonalizmu”, co koniec końców działa na korzyść populistów.

Inicjatywy paneuropejskie

Europejscy liderzy tradycyjnie, na wcześniejszych etapach integracji europejskiej,  przyjmowali założenie, że grupy korespondentów w Brukseli są pozytywnie nastawione do europejskiego projektu. Oba środowiska zaniechały jednak podjęcia kroków w celu nadania właściwego kształtu europejskiemu dziennikarstwu. Paneuropejskie projekty medialne albo upadły w ciągu kilku lat (tak jak w przypadku tygodnika The European wydawanego przez Roberta Maxwella i zainaugurowanego w roku 1990, na fali wydarzeń roku 1989) albo mają minimalny wpływ (tak jak w przypadku kanału telewizyjnego Euronews, założonego w roku 1993 w celu relacjonowania wydarzeń ze świata z perspektywy europejskiej).

Choć Euronews było inicjatywą powziętą przez grupę nadawców publicznych, fundatorom nie udało się rozwinąć jej w coś stabilnego i samowystarczalnego, proponującego wiadomości i rozrywkę w tłumaczeniu na wszystkie języki UE. W ten sposób stracona została szansa na stworzenie europejskiej przestrzeni publicznej i wsparcie wzajemnie ubogacającej współpracy pomiędzy różnymi kulturami dziennikarskimi.

Musimy też mieć świadomość, że czas upływa nam nieubłaganie. Zaufanie do dziennikarstwa spada, pod dużym znakiem zapytania stoi także przyszłość mediów drukowanych oraz tradycyjnej telewizji. Młodsza generacja użytkowników czyta i używa mniej mediów drukowanych, nie gromadzi się także wokół odbiornika telewizyjnego o określonych porach dnia. W związku z tym, że coraz trudniej jest mediom informacyjnych zarabiać na swojej działalności, oligarchowie z ambicjami politycznymi inwestują w tej branży, w celu wspierania swoich interesów politycznych. Dzieje się już tak nie tylko w Europie Środkowo-Wschodniej.

Promowanie dobrych praktyk

UE mogła zrobić także o wiele więcej, by promować ogólnoeuropejskie programy kształcenia dziennikarzy. Program Erasmus pozwala na szeroko zakrojoną wymianę studentów w ramach różnych dyscyplin, ale wielojęzyczne programy licencjackie czy magisterskie w zakresie dziennikarstwa oraz międzynarodowa kooperacja taka jak European Journalism MA na Uniwersytecie w Salonikach w Grecji lub wspólny francusko-niemiecki program MA in transnational journalism otwarty ostatnio przez Sorbonę i Uniwersytet w Moguncji, są wciąż rzadkością.

Istnieje paląca potrzeba – szczególnie w Europie Południowej i Wschodniej – większej liczby wyspecjalizowanych organizacji medialnych zajmujących się wspieraniem wspólnego zrozumienia zasad dziennikarstwa, promowaniem dobrych praktyk ponad barierami językowymi oraz zachęcaniem do międzynarodowej wymiany pomiędzy wielorakimi i różnymi od siebie kulturami dziennikarskimi Europy. Europejskie Obserwatorium Dziennikarskie (EJO), które oferuje 15 wersji językowych i zostało współzałożone przez autora tego tekstu w roku 2004 na Università della Svizzera italiana w Lugano, pozostaje jedyną inicjatywą tego typu. Jednakże, jego niski budżet powoduje, że widoczność projektu jest ograniczona.

Sojusz przeciw dezinformacji

By efektywnie zwalczać zagrożenie, jakim jest dezinformacja, potrzebujemy większej liczby inicjatyw i sieci tego typu, na poziomie zarówno europejskim, jak i krajowym. Nie mogą one także być ograniczone do środowisk badaczy. Naukowcy i poważni dziennikarze powinni współpracować bliżej, ponad barierami granic i języków.

Cześć obserwatorów sugeruje, że nie jest realistycznym oczekiwanie, że takie „sojusze na rzecz oświecenia” będą bardzo skuteczne, jako że dziennikarstwo i nauka poruszają się na różnych orbitach – jak Mars i Wenus. Z drugiej strony, obie sfery na swój sposób starają się odróżnić prawdę od fałszu. Prezes European Federation of Academies, Antonio Loprieno, podkreślił ostatnio istotność wspierania zaufania do nauki. W tym celu musimy zapobiegać bazującym na emocjach sposobom percepcji wspieranym przez media społecznościowe i zadbać o większą widoczność „prawdziwych” wiadomości. Naukowcy powinni zaangażować się w „dialog na poziomie kontaktu wzrokowego” ze społeczeństwem, pozyskując pomoc poważnych dziennikarzy w celu rozpowszechnienia tego przesłania w sposób jasny i efektywny. UE może nawet rozważyć wspieranie takich inicjatyw, zamiast zwalczania fałszywych wiadomości siłami swojej własnej „grupy zadaniowej”.

Zdjęcie: © European Union 2015 – European Parliament / License: CC BY-NC-ND 4.0 / Źródło: Flickr

Powyższy tekst jest skróconą i poprawioną wersją pożegnalnego wykładu Stephana Russ-Mohla wygłoszonego na Università della Svizzera italiana w Lugano 28 maja 2019 roku.

Tekst profesora Russ-Mohla został opublikowany po raz pierwszy przez Neue Zürcher Zeitung 31 maja 2019 roku oraz na stronie  EJO w języku niemieckim 3 czerwca 2019 roku.

Opinie wyrażone w tekście są opiniami autorów i nie zawsze wyrażają i reprezentują opinie i poglądy EJO.

Tagi, , , , ,

Send this to a friend