Wywiad: The Economist

31 grudnia 2013 • Ekonomika Mediów • by

The Economist to jedno z nielicznych mediów informacyjnych, które w czasach kryzysu nie tylko przetrwało, ale też stale się rozwija.

Tygodnikowi udało się stworzyć innowacyjny produkt cyfrowy, utrzymując jednocześnie wersję drukowaną, która wciąż przynosi zysk. Posiada on także zagraniczne biura i korespondentów, którzy piszą między innymi z Hong Kongu, Nairobi, Moskwy, Kairu, Brukseli, Waszyngtonu i Los Angeles. To prawdziwy luksus w czasach, kiedy pozostała część rynku medialnego doświadcza bolesnych cięć finansowych.

Dyrektor berlińskiego biura The Economist, Andreas Kluth, zdradził nam, co czyni tygodnik wyjątkowym i jak widzi jego przyszłość.

Zespół The Economist długo się zastanawiał, jak poradzić sobie z faktem, że medium jest tygodnikiem –  wychodzi w piątki, podczas gdy jego odbiorcy czytają informacje przez cały tydzień. „Nie mogę założyć, że ludzie będą czekać tydzień, by kupić nasz tygodnik i dowiedzieć się, co się wydarzyło w Niemczech. Oni już to wszystko prawdopodobnie wiedzą, a ja muszę zrobić coś innego, żeby dodać nową wartość” – mówi Kluth.

To, co oferuje The Economist, to wysokiej jakości, pogłębione informacje oraz pomoc w poruszaniu się w nieustającym strumieniu informacji. „Możesz cały dzień śledzić Twittera, to nigdy się nie kończy. Ostatecznie staje się to męczące, informacji jest zbyt dużo. Wiele osób oczekuje więc produktu, który pozwoli im trochę odpocząć i posłuży jak filtr, który pomoże wybrać najważniejsze informacje” – wskazuje Kluth.

Ta idea „postawienia granicy” dla strumienia informacji, przyświecała opracowaniu aplikacji mobilnej tygodnika. „Możesz przejechać palcem po ekranie telefonu i dotrzeć do końca strony. Jeżeli używasz smartfona czy tabletu, to znasz to uczucie. Czytelnicy mówili nam, że naprawdę je lubią, bo mają poczucie, że „skończyli pracę i mogą zacząć zabawę”. W przeciwieństwie do tego, wiele aplikacji nigdy się nie kończy, ciągle pojawiają się uaktualnienia. Czytasz i czytasz, a po każdym odświeżeniu strony jest na niej nowy artykuł. To inny rodzaj doznania, które też lubię, ale które nigdy się nie kończy”.

The Economist z dumą nazywa siebie marką globalną i sporo inwestuje w utrzymanie biur na całym świecie. Wiele mediów ogranicza teraz liczbę korespondentów zagranicznych, ale Kluth pozostaje optymistą. „Z pewnością jest teraz mniej korespondentów zagranicznych z Ameryki, ale prawdopodobnie więcej z Chin czy Indii. W krajach tych rośnie liczba przedstawicieli klasy średniej, którzy są żądni informacji, więc tamtejsze media wysyłają dziennikarzy za granicę”, mówi.

“Dawniej dziennikarze byli znani z trzygodzinnych posiłków przy lampce martini. Z paroma wyjątkami, byli to głównie mężczyźni. Wszystko było bardziej wystawne i prestiżowe. Było więcej pieniędzy, dla większej liczby korespondentów, reprezentujących większą liczbę mediów. Teraz jest tego mniej, ale coś zawsze pozostanie. The New York Times zawsze będzie miał zagraniczne biura tutaj [w Berlinie, przyp. tłum.] i innych miejscach”.

Przewagą The Economist w zglobalizowanym świecie jest to, że jest gazetą międzynarodową, wydawaną w języku angielskim. Ale ma to zarówno zalety, jak i wady. Główną zaletą i wyróżnikiem tygodnika jest to, że nigdy nie był gazetą krajową i zawsze trafiał do globalnych odbiorców. Czyta się go na cały świecie, od Stanów Zjednoczonych, przez Niemcy, aż po Chiny i Japonię. Co więcej, liczba czytelników zagranicznych przewyższa liczbę odbiorców w kraju.

Język angielski, który niewątpliwie osiąga status lingua franca, przyczynił się do popularności tygodnika zarówno w już ukształtowanych, jak i nowych gospodarkach: „Bycie gazetą anglojęzyczną bardzo nam pomaga. W Indiach na przykład mamy bardzo wysoki poziom czytelnictwa, bo jest to w zasadzie anglojęzyczny rynek. Pomimo istnienia lokalnych języków, intelektualiści w tym kraju czytają, piszą i studiują po angielsku. Nic nie wskazuje na to, że jakaś niemieckojęzyczna gazeta stanie się w najbliższym czasie medium globalnym”.

Z drugiej strony jednak, kosmopolityzm medium jest wyzwaniem dla dziennikarzy. Tracą oni bowiem intuicyjne zrozumienie dla mentalności i oczekiwań odbiorców z poszczególnych krajów. Dostosowywanie przekazu do potrzeb globalnej publiczności wymusza innego rodzaju umiejętności. „To trudne zadanie, bo wymaga szczególnej wrażliwości. Jeśli na przykład piszę o Niemczech, muszę przewidzieć, co będzie interesujące dla czytelników w Kalifornii, Japonii, może Finlandii i w samych Niemczech” – mówi Kluth.

Pozycja i prestiż poszczególnych miast jako potencjalnych siedzib korespondentów zagranicznych zmienia się z czasem. Podczas zimnej wojny Moskwa i Waszyngton były dwoma miejscami gdzie rozwijały się dziennikarskie kariery. W latach 80-tych takim miastem było Tokio. Teraz to Pekin i Szanghaj, ale Berlin jest również istotny. Kluth wierzy, że „Berlin to teraz najbardziej fascynujące miasto świata. To, co dzieje się w Niemczech, jest dla czytelników coraz bardziej interesujące”.

Berlin jest interesujący głównie w kontekście kryzysu strefy Euro. „Istnieje takie przekonanie (mówię “przekonanie”, bo to tylko część prawdy), że Niemcy są krajem, a Angela Merkel kobietą, od których zależy zakończenie kryzysu” – mówi Kluth.

„Przykładowo, The Economist kilka razy umieścił Merkel na okładce, za każdym razem dodając humorystyczny tytuł, typu: „Czy zamierzasz coś z tym zrobić, Angelo?”. Niemcy, jako najpotężniejsze państwo w Unii Europejskiej, są postrzegane jako klucz do rozwiązania Euro-kryzysu. Czytelnicy w Chinach  nie rozumieją, jak działa Unia Europejska, więc wydaje im się, że jeśli chce się porozmawiać z kimś, kto ma władzę, to trzeba zadzwonić do Angeli Merkel”.

Zdjęcie: Rukhshona Nazhmidinova

Tagi, , , , , ,

Send this to a friend