Sykofanci i przekupnie. Media wg Bronisława Łagowskiego

12 listopada 2013 • Bez kategorii • by

Parafrazując słynne powiedzenie George’a Clemenceau, można powiedzieć, że media to zbyt poważna sprawa, aby pozostawić ją wyłącznie medioznawcom. Warto zapoznać się z ich metaanalizą, dokonaną przez konserwatywnego myśliciela, Bronisława Łagowskiego, który poświęca im w swych esejach wiele krytycznej uwagi.

Łagowski, jako historyk idei zadaje pytania o naturę mediów komercyjnych, posługując się przykładem prywatnej telewizji. Zwraca uwagę, że jest to przedsiębiorstwo dążące do zysku, który osiąga głównie dzięki temu, że jej audycje ogląda jak najwięcej ludzi. Z tego względu wysoce opłacalne byłoby emitowanie pornografii bez osłonek, ale jest to wykluczone przez prawo oraz obyczaje o podłożu religijnym. Jak wyjaśnia: „W danych warunkach kulturowych największy dochód przynoszą telewizji sceny sadystyczne. Oczywiście, nie może ona ograniczyć się do pokazywania wyłącznie morderstw, strzelania w głowę, dźgania nożami, duszenia, podpalania, spychania samochodów w przepaść itp., ponieważ byłoby to zbyt monotonne; nie ma wyjścia, trzeba czasem pokazać obrazy sentymentalne, rozbierane sceny łóżkowe albo filmy o zwierzętach”.

Twierdzi on, że telewizja komercyjna w głównej mierze handluje sadyzmem, a wszelkie pozostałe treści stanowią zaledwie dodatek. Podobne opinie formułuje John Condry, jakkolwiek jego uwagi dotyczą amerykańskiej telewizji, to jednak mają charakter bardziej uniwersalny i można je odnieść do telewizji komercyjnej w ogóle. Zdaniem Condry’ego, „jest to instytucja chciwa, która służy interesom wspierających ją przedsiębiorstw w znacznie większym stopniu niż interesowi publicznemu”. Od początku pokazywała przemoc, żeby przyciągnąć uwagę i czyni tak nadal, koncentrując się na funkcjach komercyjnych. Dodaje on, że choć telewizja jest odpowiedzialna za treść programów, to „użytek, jaki ludzie z niej czynią, już od niej nie zależy”.

Łagowski podkreśla, że zajmowanie się przez telewizję polityką zostaje włączone w misję handlową, zaś politycy pokazywani są głównie po to, aby ich poniżyć, co podoba się widzom, czyli jest bardzo komercyjne.

Do analogicznych wniosków dochodzą Alexander Bard i Jan Söderqvist. Ich zdaniem nieprzerwany strumień propagandy mówiący nam o uzasadnionej pogardzie, którą ludzie odczuwają wobec skorumpowanej klasy politycznej, służy jedynie dalszemu osłabieniu pozycji polityków i wywołuje kolejną falę krytyki w mediach. Proces ten przypomina błędne koło, a jego nieuniknioną kulminacją jest śmierć demokracji przedstawicielskiej, całkowita niemoc polityków i dyktatura hiperrealnych mediów. Innymi słowy: „Cały ten proces jest zatem tworzony, kontrolowany, odzwierciedlany i badany przez tę samą grupę, czyli media, a system ten nie toleruje żadnej kontroli, analizy lub krytyki z zewnątrz”.

Warto dodać, że środki przekazu przejawiają skłonność do zastępowania władzy sądowniczej: skazują niektóre osoby na niesławę, piętnują je, odzierają z wszelkiej godności, a nawet wywołują nienawiść współobywateli. Odwoływanie się do najniższych instynktów stanowi sposób pozyskania masowej publiczności, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Media promowały osoby, które nie wahały się – opierając się wyłącznie na własnych domniemaniach lub też zeznaniach osób o wątpliwej wiarygodności, w tym przestępców – wysuwać wobec innych najcięższych oskarżeń: szpiegostwa, służenia obcym interesom, a nawet i zabójstwa. Podkreślmy, że analogiczne zjawisko znane było już w starożytnej Grecji, nieocenionym laboratorium demokracji (do dziś czerpiemy zeń wiedzę), gdzie sykofanci, dobrowolni oskarżyciele, byli na pół osobami prywatnymi, a na pół instytucją. Ich uwagę przyciągał każdy Ateńczyk, który pod jakimś względem wybijał się ponad przeciętność. Jak przypomina Łagowski: „Wskutek absurdalnych nieraz zarzutów jedni byli skazywani na wygnanie, inni na śmierć. Temistokles, genialny strateg spod Salaminy (ta bitwa uchodzi za jedną z najważniejszych w dziejach Europy), musiał z Aten uciekać, Sokrates, oskarżony przez upartego sykofanta, nie uciekł i wypił truciznę. Sykofanci aktywizowali się, zwłaszcza gdy działo się coś ważnego dla Aten”.

We współczesnej demokracji rola sykofantów o tyle się zmieniła, że mają oni do dyspozycji potężne środki oddziaływania – prasę wysokonakładową, radio i telewizję. Poza tym, konstatuje Łagowski, są oni niezwykle podobni do swoich starożytnych pierwowzorów.

Łagowski odwołuje się też do tekstu Karla Poppera o telewizji. Zdaniem tego drugiego, degradacja poziomu telewizji jest spowodowana tym, że kanały telewizyjne, chcąc utrzymać odbiorców, muszą produkować więcej sensacyjnych audycji, zaś to, co sensacyjne, rzadko jest dobre. Problemem jest też brak ludzi z talentem, którzy mogliby stworzyć audycje zarazem ciekawe i dobre. Istnieje za dużo kanałów, które konkurują ze sobą, by przyciągnąć dużą liczbę odbiorców. Popper swego czasu spotkał w Niemczech osoby odpowiedzialne za jeden z kanałów telewizyjnych, usłyszał od nich „rzeczy przerażające”, które im wydawały się naturalne. Mówili wprost: „Musimy dawać ludziom to, czego oczekują”, choć na podstawie statystyk oglądalności można jedynie ocenić, jakie są preferencje widzów w odniesieniu do programów, które im są proponowane. Cyfry te nie mogą w najmniejszej mierze powiedzieć, co moglibyśmy, a tym bardziej powinniśmy im oferować. Jak podkreśla z naciskiem Popper: „Otóż nic w demokracji nie usprawiedliwia tezy tego dyrektora stacji telewizyjnej, dla którego produkowanie coraz marniejszych programów odpowiada zasadom demokracji, »gdyż ludzie tego chcą«. Gdyby tak było, to do diabła z demokracją!”.

Demokracja, wyjaśnia filozof, jest nade wszystko systemem zabezpieczającym przed dyktaturą i nic w jej ramach nie zabrania osobom bardziej wykształconym przekazywania wiedzy tym, którzy są mniej wykształceni. Wręcz przeciwnie: autentyczną aspiracją demokracji są starania o podniesienie poziomu edukacji. Telewizyjne rozumienie zasad demokracji sprowadza się do tego, że do coraz gorszych audycji, które publiczność ogląda, dorzuca się nieco przemocy, seksu i sensacji. Odrzuca się trudniejsze propozycje, dokładając jeszcze więcej takich składników. Jak tłumaczy Popper, „Fenomen ten trwa już od lat, od momentu, kiedy pojawiła się telewizja: dodaje się pieprzu do coraz gorszych dań, aby można było przełknąć rzeczy wstrętne lub niejadalne”.

Wysuwa on propozycję, która przypomina reguły, jakim poddani są lekarze. Ich władza nad życiem i śmiercią pacjenta jest poddana kontroli ze strony własnych organizacji, ustanowionych na demokratycznych zasadach. Państwo powinno stworzyć podobną instytucję dla kontrolowania wszystkich tych, którzy są zaangażowani w produkcję programów telewizyjnych: każdy, kto bierze udział w tej produkcji powinien mieć odpowiednie uprawnienia, licencję czy też zezwolenie, którego można by go pozbawić, gdyby działał niezgodnie z określonymi zasadami.

Pod koniec życia Popper doszedł do wniosku, że korzyści z telewizji są niewielkie w porównaniu ze szkodami moralnymi i intelektualnymi, należałoby więc całkowicie jej zakazać. Niestety, jest to nieziszczalne marzenie. „Ponadto nie wiemy – przekonuje Łagowski – do czego ta zabawka, przedwcześnie dana ludziom, może służyć w przyszłości, gdy ludzkość dojrzeje. Może do czegoś dobrego”. Jego zdaniem, biorąc pod uwagę, czym telewizja jest, i oceniając ją wedle kryteriów etyki religijnej czy też laickiej (przy założeniu, że ludzkość pod względem moralnym czyni postępy), można być pewnym, że w przyszłości wykorzystywanie telewizji do celów komercyjnych zostanie uznane za zbrodnię przeciw ludzkości. Dla tej zbrodni nie będzie przedawnienia. Co więcej, media można porównać z faszyzmem, a to ze względu na sadyzm, jaki otwarcie lub w formie zestetyzowanej rozpowszechniają. Warto jednak podkreślić, że nie brak badaczy, którzy dowodzą, że nie ma związku przyczynowo-skutkowego między przemocą w mediach a przemocą w życiu realnym.

Łagowski dowodzi, że różnica między telewizją publiczną a komercyjną jest różnicą stopnia, a nie natury. Jego zdaniem, nadzór państwa nad mediami publicznymi mógłby przynieść liczne korzyści, gdyby społeczeństwo – w przypływie wstydu z powodu tego, co ogląda – demokratycznymi środkami ucywilizowało trochę to publiczne medium pod tym względem, pod jakim ono jest podobne do komercyjnych. Te ostatnie działają poza zasięgiem władzy demokratycznej. Zauważa on, że: „W sporze o media występuje za dużo pseudonimów i kryptonimów. Słowo »niezależność« jest pseudonimem i znaczy tyle, co brak odpowiedzialności za to, co się emituje. Jeśli »misja« znaczy: obiektywizm w przekazywaniu informacji i wszechstronne naświetlanie faktów, to powinna obowiązywać tak samo telewizję prywatną, jak publiczną”.

Wydaje się, że w pewnej mierze zgadza się z nim Bogusław Nierenberg, wedle którego „ze zderzenia rynku i misji zwykle zwycięsko wychodzi rynek”.

Warto zwrócić uwagę, że wbrew pozorom – a raczej mitom rozpowszechnianym przez media na własny temat – wolność środków przekazu nie jest tożsama z wolnością słowa, jakkolwiek zakres obu pojęć jest częściowo zbieżny. Wolność mediów oznacza swobodę ustalania własnej agendy, samodzielnego decydowania o wyborze poruszanych tematów i relacjonowanych problemów oraz perspektywy, z jakiej zostaną one ukazane. Już selekcja materiału wedle kryteriów praktyki profesjonalnej i/lub linii programowej jest faktycznym ograniczeniem wolności słowa. Za element zabezpieczający wolność słowa przed wolnością mediów, powtórzmy za Bogusławą Dobek-Ostrowską, uznaje się jak najszerszy pluralizm środków masowego komunikowania – różnorodność dostawców, zawartości i dostępu.

Jest rzeczą niedopuszczalną, podkreśla Łagowski, by jakikolwiek potentat medialny na mocy swoich praw właścicielskich w zdezorientowanym, zanarchizowanym i podatnym na manipulację społeczeństwie mógł rozpowszechniać dowolne fałsze, krzyżując zamiary legalnej władzy. Przekonuje, że o formacie polskich polityków świadczy, że z pokorą graniczącą z masochizmem oddali się we władzę mediów i są oni czymś bardzo mało znaczącym: „Oczerniając się nawzajem zawsze mogą liczyć, że najbardziej brudną część roboty zrobią za nich dziennikarze”.

Łagowski twierdzi, że społeczeństwo potrzebuje jasności co do swoich spraw, objaśnienia swojej egzystencji i świata. Można to zapewnić jedynie przez prezentowanie różnych punktów widzenia, różnych poglądów, poprzez publiczną dyskusję i nieocenzurowaną informację. Tymczasem we współczesnej Polsce nie ma cenzury, ale brak jest jednocześnie swobodnego obiegu opinii: „Jeżeli wyłania się jakaś ważna kwestia, to natychmiast uruchamia się ten piekielny mechanizm konformizujący i wszyscy w ważnych kwestiach muszą być tego samego zdania”. W tej sytuacji fakt, że obywatele nie są skazani na monopol informacyjny, mając do wyboru rozmaitość formy i treści medialnej, traci – przynajmniej w dużej mierze – znaczenie.

Podsumowując, osobliwością polskiego dziennikarstwa w III Rzeczypospolitej, jak twierdzi Łagowski, jest przede wszystkim demonstrowanie politycznej stronniczości: „Branie pod uwagę wszystkich wchodzących w grę argumentów, rozpatrywanie racji jednej i drugiej strony sporu czy konfliktu, obiektywne wyjaśnianie sytuacji nie tylko w polskiej prasie codziennej nie jest zwyczajem, ale nawet nie zdarza się przypadkowo”.

 

Źródła:

A. Bard, J. Söderqvist (2006). Netokracja. Nowa elita władzy i życie po kapitalizmie, przeł. P. Cypryański. Warszawa: Wydawnictwo Akademickie i Profesjonalne

J. Condry, K. Popper (1996). Telewizja. Zagrożenie dla demokracji. Warszawa: Sic!

B. Dobek-Ostrowska (2004). Media masowe i aktorzy polityczni w świetle studiów nad komunikowaniem politycznym. Wrocław: Wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego.

B. Łagowski (1997). Szkice antyspołeczne. Kraków: Księgarnia Akademicka.

B. Łagowski (2007). Duch i bezduszność III Rzeczypospolitej. Rozważania. Kraków: Universitas.

B. Nierenberg (2007). Publiczne przedsiębiorstwo medialne. Determinanty, systemy, modele. Kraków: Wyd. Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Felietony Bronisława Łagowskiego zamieszczane na łamach czasopism.

 

Zdjęcie: mikecogh/ CC Flickr

Tagi, , , ,

Send this to a friend