Andrew Gowers był dziennikarzem Financial Times między 2001 a 2005 rokiem. Potem przerzucił się na public relations i został dyrektorem działu komunikacji w Lehman Brothers. Pracował też jako szef działu prasowego w BP. Dziś jest dyrektorem działu spraw korporacyjnych w firmie Trafigura. W wywiadzie ze Stephanem Russ-Mohlem, przeprowadzonym z okazji dziesięciolecia Europejskiego Obserwatorium Dziennikarskiego, opowiada o relacjach między dziennikarstwem finansowym a public relations.
Stephan Russ-Mohl: Gdy spojrzysz wstecz masz wrażenie, że dziennikarstwo finansowe i biznesowe załamało się w 2008 roku?
Andrew Gowers: Nie wydaje mi się. No chyba, że spojrzeć na to z szerszej perspektywy i stwierdzić, że wszyscy ci, którzy nie dostrzegli nadchodzącego kryzysu, zawiedli: rządy, regulatorzy rynku, szefowie banków, udziałowcy, ekonomiści. Także dziennikarze finansowi. Ale wśród tych ostatnich było kilka wyjątków. To ci, którzy jeszcze przed pęknięciem bańki na rynku nieruchomości, analizowali niepokojące sygnały i alarmowali. Dziś mogą spokojnie powiedzieć: mieliśmy rację.
Ale trzeba też przyznać, że w momencie, kiedy kryzys już wybuchł, dziennikarze finansowi zrobili dobrą robotę, objaśniając ludziom, co się tak właściwie działo i jakie mogły być tego konsekwencje. To był bardzo gorący okres dla tego typu dziennikarstwa, który zaowocował dużą liczbą świetnych książek, programów telewizyjnych, filmów, jak i pogłębionych analiz i artykułów w codziennej prasie i magazynach.
Czy coś zmieniło się w branży po kryzysie? Dziennikarze się czegoś nauczyli?
Tak, to było istotne doświadczenie dla wszystkich. Po pierwsze dziennikarze dowiedzieli się – ponieważ zarówno regulatorzy jak i politycy ciągle to powtarzają – że w dalszym ciągu poruszamy się po nieznanym lądzie. Nikt nie wie, jak się zakończy obecny eksperyment monetarny. Podobnie jak nikt nie może mieć pewności, że nowe regulacje, które zostały wprowadzone w trakcie kryzysu, zdołają uchronić nas przed kolejnym. Nauczyliśmy się też, że pewien poziom sceptycyzmu wobec założeń konwencjonalnej ekonomii jest jak najbardziej na miejscu. Myślę, że dziennikarze wzięli to sobie mocno do serca. Może nawet bardziej niż ktokolwiek inny.
Jako wydawca jednego z największych dzienników finansowych, a jednocześnie doświadczony specjalista komunikacji korporacyjnej, masz wiedzę z obu tych dziedzin. W jaki sposób dziennikarstwo finansowe i biznesowe może zostać udoskonalone?
Zawsze byłem dość sceptyczny wobec tej przepaści, która miała dzielić dziennikarstwo i komunikację korporacyjną. Wbrew pozorom obie te dziedziny mogą funkcjonować w znacznie większej symbiozie, niż się może wydawać.
Dziennikarze potrzebują dobrych relacji z PR-owcami, aby wykonywać swoją pracę, czyli żeby informować o tym, co się dzieje w firmach w sposób rzetelny i sprawiedliwy. Oczywiście to nie zawsze oznacza ujawnianie faktów, których ujawnienia firmy by sobie życzyły. Bez takiej komunikacji dziennikarze są narażeni na popełnianie błędów, które wystawiają ich na pośmiewisko.
Tak samo specjaliści od komunikacji potrzebują utrzymywać dobre relacje z zaufanymi dziennikarzami – z niektórymi, niekoniecznie ze wszystkimi – aby móc wykonywać swoją pracę. Nie wydaje mi się, aby którakolwiek grupa stała tutaj w pozycji ofiary. Oni potrzebują się nawzajem.
A co sądzisz o płatnej zawartości? Sądzisz, że paywall przyjmie się w innych mediach tak, jak w Wall Street Journal, Financial Times, Economist oraz New York Times?
Pojawienie się ogólnodostępnego, mobilnego Internetu stworzyło ogromne wyzwania, które stanęły przed wszystkimi rodzajami mediów. Jednak w tak wczesnej fazie rozwoju trudno jeszcze wyrokować, w którą stronę to wszystko pójdzie. Ale z tego, co widać już dziś, można wysunąć trzy możliwe wnioski.
Po pierwsze, Internet na wiele sposobów przyspieszył i zintensyfikował konkurencję na rynku mediów: przede wszystkim zniósł granice między różnymi rodzajami mediów, co wprowadziło drapieżną konkurencję wszystkich ze wszystkimi. Poza tym pozbawił dziennikarzy monopolu na informację – dziś każdy może opublikować swój tekst, komentarz, zdjęcia i rozpowszechnić je niemal bez ograniczeń za darmo.
Po drugie, Internet spowodował większą polaryzację mediów, uwypuklając różnice między tymi mainstreamowymi, docierającymi do szerokiego odbiorcy, a bardziej specjalistycznymi, wężej sprofilowanymi wydawnictwami. Te pierwsze będą w stanie przetrwać, jeśli będą zarabiały na sprzedaży reklam, które są prezentowane szerokiemu gronu odbiorców korzystających z ich stron za darmo. Taką strategię przyjął np. brytyjski tabloid Daily Mail, który stał się najpopularniejszą, najczęściej odwiedzaną stroną dziennika w Internecie.
Media drugiego rodzaju muszą skupić się na tym, w czym są naprawdę dobre – czyli tak, jak w przypadku Wall Street Journal, Bloomberg lub Financial Times – na produkowaniu wysokiej jakości, bardzo rzetelnie udokumentowanych artykułów, za które czytelnik biznesowy jest gotów zapłacić, bo wie, że dostaje aktualną, istotną i dobrze skomentowaną treść, na której może polegać. W tym przypadku należy pamiętać, że liczba wydawnictw, które są w stanie produkować taką treść, jest dość ograniczona, podobnie jak liczba czytelników, którzy są w stanie za nią zapłacić.
To prowadzi mnie do trzeciej obserwacji: najtrudniej jest dziś mediom, które sytuują się gdzieś pomiędzy tymi dwoma modelami. Takim, które z jednej strony starają się odpowiadać na potrzeby masowego odbiorcy, ale brakuje im tego czegoś, co uczyniłoby je popularnymi, a z drugiej strony brakuje im tego głębokiego wglądu, który oferują specjalistyczne wydawnictwa. To właśnie najwięcej mediów z tej grupy wypada z rynku. Widać to najlepiej po liczbie regionalnych wydawnictw, które zniknęły z rynku amerykańskiego w ciągu ostatnich pięciu lat.
TagiAndrew Gowers, dziennikarstwo finansowe, Financial Times, Lehman Brothers, Public Relations, płatne treści online, Trafigura