Europejskie Obserwatorium Dziennikarskie darzy Ferruccia De Bortolego szczególnym uczuciem. Nazywamy go naszym amuletem albo raczej ojcem chrzestnym. To on w 2004 roku zainaugurował trwającą do dziś serię konferencji i spotkań z najważniejszymi przedstawicielami międzynarodowej prasy. Ferruccio De Bortoli jest dziennikarzem z ogromnym doświadczeniem w zarządzaniu prasą. Dwa razy stał na czele dziennika Corriere della Sera (w latach 1997-2003 oraz od 2009 roku), a w latach 2003-2009 prowadził Sole 24 Ore. To człowiek z wizją, oddany swojej misji i wartościom.
– Dziesięć lat temu byłeś jednym z nielicznych redaktorów naczelnych, którzy dokładnie przewidzieli upadek mediów drukowanych. Co dzisiaj podpowiada ci intuicja? Czy prasa drukowana ma przed sobą jakąś przyszłość?
– Po pierwsze musimy zauważyć, że gazety – w różnych formach – jeszcze nigdy nie były tak chętnie czytane, jak teraz. Ich centralna rola, prestiżowość oraz dziennikarstwo śledcze dają im przewagę nad Internetem, w którym często dyskutuje się nad treściami opublikowanymi w prasie, choćby po to, by je skrytykować.
Treści tworzone przez użytkowników stają się co prawda coraz ważniejsze i wpływają na decyzje podejmowane w redakcjach, lecz wciąż wymagają weryfikacji, której jak na razie dokonać mogą jedynie tradycyjne media. Gazety drukowane są już na pozycji straconej, ale z nadwyżką rekompensują to subskrypcje wydań cyfrowych. Jakość się opłaca, tak samo jak niezależność i przejrzystość.
– Jeszcze kilka lat temu tradycyjne media, ze znanymi tytułami takimi, jak: Corriere della Sera, New York Times, Le Monde na czele, mogły wpływać na przepływ informacji, decydując o tym, co jest warte publikacji. Jeśli główne media nie poświęciły uwagi danemu wydarzeniu, szerokie grono odbiorców właściwie nie miało możliwości dowiedzenia się o nim. Tego przywileju już dzisiaj nie ma. Ludzie mogą śledzić wydarzenia, pomijając dominujące media. Czy ta tendencja budzi twoje obawy? I czy informacje publikowane na blogach, agregatorach wiadomości, w serwisach społecznościowych czy stronach prowadzonych przez zaledwie kilku dziennikarzy mogą być alternatywą dla tradycyjnej prasy?
– Popularyzacja mediów cyfrowych, portali społecznościowych czy dziennikarstwa obywatelskiego zrewolucjonizowała sposób, w jaki pracujemy i myślimy dziś o prasie. Potrzebny jest pomysł i tyle. Tekst publikuje się natychmiast, nawet jeśli ostrożność zalecałaby dodatkowe sprawdzenie faktów. Czasem natychmiastowość ma większe znaczenie niż dokładność. Byłoby jednak błędem postrzeganie impulsów płynących z Internetu, często wytwarzanych przez zorganizowane grupy o skrajnych poglądach, jako odpowiedniej alternatywy dla mediów tradycyjnych. Gazeta musi utrzymywać właściwą pozycję, nawet jeśli wydaje się ona niezbyt popularna. Nie może podążać drogą mediów społecznościowych, bo utraciłaby swoją tożsamość.
Blogi i agregatory wiadomości to ciekawe i innowacyjne zjawiska. Niektóre są wysokiej jakości, inne opierają się na społecznym niezadowoleniu. Patrząc na popularność teorii spiskowych, uprzedzeń, fałszywych informacji, które – rozprzestrzeniając się w Sieci – osiągają status niepodważalnych prawd, jeszcze bardziej docenia się rolę profesjonalnych dziennikarzy. To oni, jak mówi stare przysłowie, oddzielają ziarno od plew, publikując jedynie to pierwsze.
– To, co ujawnił Edward Snowden, sprawiło, że obawy związane z kontrolowaniem społeczeństwa stają się coraz bardziej uzasadnione. Scenariusz wydaje się mroczniejszy niż obraz Wielkiego Brata z powieści George’a Orwella 1984. Czy podzielasz te obawy? Czy ma jeszcze sens mówienie o wolności prasy w społeczeństwie, gdzie prawo do prywatności i wolności osobiste mogą być tak łatwo naruszone w wyniku korzystania z poczty elektronicznej, iPhone’a, kont na Google czy Facebooku?
– Prywatność de facto już nie istnieje, ale jest subiektywnym prawem, chronionym przez konstytucję we Włoszech i innych krajach europejskich. W Stanach Zjednoczonych jest to po prostu ochrona konsumenta. To bardzo istotny aspekt wolności osobistej w społeczeństwie informacyjnym. Dlaczego dostęp do naszych danych zdobywają amerykańskie firmy, wyłączone spod prawa międzynarodowego? Co więcej, w niektórych przypadkach te dane są udostępniane innym rządom, nie zawsze demokratycznym?
Czy Snowden to demaskator? Tak. Jednak naszym zadaniem nie jest zdobywanie dokumentów i udostępnianie ich społeczeństwu bez żadnej selekcji, oferowanie treści bez oddzielania tego, co ważne, od tego, co trywialne. Jesteśmy dziennikarzami, a nie tajnymi agentami.
– W swoim zawodzie zrobiłeś szybką i zawrotną karierę. Ale czy dzisiaj, gdybyś znowu miał 20 lat, podjąłbyś te same wyzwania? Czy byłyby tego warte?
– To najlepsza praca na świecie, nawet jeśli czasem wydaje mi się, że to także najstarszy zawód świata. W przeciwieństwie do tego, co stało się w innych dziedzinach gospodarki zrujnowanych przez rewolucję technologiczną, era cyfrowa w mediach nie wyeliminowała dziennikarzy, nie uczyniła ich zbędnymi. Co więcej, nowe platformy potrzebują odważnych, a przy tym doświadczonych i niezależnych dziennikarzy. Bez nich te wszystkie internetowe sieci i kanały będą nieznaczące i pozbawione treści lub pełne różnego rodzaju ścieków.
Nastała era globalnych, wszechstronnych dziennikarzy, którzy znają się na nowych technologiach, zachowujący samodzielność myślenia i niepoddający się fałszywej popularności. Dziennikarze ci są na wiele sposobów wolni. To daje ogromne możliwości, o ile nie zawładną nimi konserwatywne sentymenty lub korporacyjne obawy.
Zdjęcie: Niccolò Caranti / Wikimedia Commons
TagiCorriere della Sera, Edward Snowden, Europejskie Obserwatorium Dziennikarskie, New York Times, sieci społeczne