Połączeni, interaktywni, syntetyczni

16 maja 2008 • Nowe Media / Web 2.0 • by

Neue Zuercher Zeitung, 9 maja 2008

W poszukiwaniu nowego dziennikarstwa
Czy jest możliwe aby zorganizować konferencją na temat przyszłości dziennikarstwa, której pomysł idzie w parze z pobożnymi założeniami dotyczącymi owej przyszłości, i którą można opisać w trzech słowach: „połączeni, interaktywni i syntetyczni”? Zamiast wystąpień kilku wybranych prelegentów i organizowania dyskusji panelowych, organizatorzy konferencji zatytułowanej „Dziennikarstwo, które się liczy” (Journalism that matters), zaprosili do Doliny Krzemowej 150 osób, wśród których znaleźli się eksperci medialni, trenerzy szkolący dziennikarzy, eksperci od technologii medialnej i wirtualnych społeczności, którzy nie tylko byli chętni poświęcić konferencji cztery dni, ale także byli gotowi uiścić niewielką opłatę konferencyjną.

Bez wątpienia organizatorzy uwierzyli w zasadę samoorganizacji – ci, którzy chcą się nauczyć czegoś od innych, ostatecznie odnajdą się, natomiast ci, którzy będą mieli coś ciekawego do powiedzenia stworzą „rynek idei”. Według Chrisa Pecka, współinicjatora konferencji i redaktora naczelnego gazety branżowej Commercial Appeal z Memphis, pomysł zorganizowania takiej konferencji okazał się wabikiem dla wybranej grupy „wizjonerów, innowatorów i poszukiwaczy”.
Miejsce konferencji zostało wybrane z najdokładniejszą starannością. I nie było w tym cienia ironii. Uczestnicy zebrali się w paszczy lwa – siedzibie Yahoo w Sunnyvale, gigancie internetowym i największym konkurencie Microsoftu. Tej porażki Microsoft po prostu nie mógł przełknąć. Należy zauważyć, że „bestia”, Yahoo,  okazała się bardzo przyjaznym gospodarzem. Jednakże goście, którzy ulegli pokusie i stawili się na konferencji byli członkami Citizens of Cyberspace, Obywatelami Cyberprzestrzeni, dla których Yahoo jest rajem, a nie przedstawicielami „starego” przemysłu medialnego, dla którego Yahoo jest zagrożeniem i w dodatku pożera ogromny przychód z reklam.
Biorąc pod uwagę okoliczności, konferencja okazała się daremnym przedsięwzięciem. Spośród wielu inicjatyw tylko dwa projekty odniosły sukces. Daily Me, spowodował sporo zamieszania na rynku medialnym w ciągu ostatnich kilku lat i osiągnął zadawalający stopień rozwoju. Daily Me, wirtulana gazeta, której udało się zgromadzić około 2000 ofert online i stworzyć ostateczny produkt, który  spełnia oczekiwania czytelników. Inny projekt związany jest z pomysłem, który pozwala czytelnikom na ocenianie jakości dziennikarskiej gazet, a tym samym podnoszenie przejrzystości na rynku medialnym. Warto zatem pokusić się o odwiedzenie strony www.newstrust.net.
Jednak najciekawszym aspektem tej  niecodziennej konferencji okazała się atmosfera, która tam panowała. Z pewnością proces nawiązywania kontaktów na zasadzie domina był udany i już na początku spotkania pomógł w zainicjowaniu kilku nowych projektów. Opuszczający konferencję byli zadowoleni.
Po raz kolejny  mogliśmy zauważyć  podziały wśród amerykańskiego społeczeństwa po blisko 8 latach rządów Busha, w tym i to, że młodsza generacja nie darzy wielkich prywatnych mediów szczególnym zaufaniem. Bez cienia wątpliwości ludzie mają silne pragnienie udziału w wirtualnych społecznościach i działania na rzecz „interesu publicznego”, który im częściej był podczas konferencji omawiany, tym mniej precyzyjny się okazywał. Większość uczestników było przekonanych o tym, że inicjując nowe projekty pełnią swego rodzaju rolę „serwisu dla demokracji”. Tym bardziej, że owe projekty mają charakter non-profit.
Innym kluczowym słowem, swego rodzaju leitmotivem konferencji było słowo „monetaryzowanie” (monetarizing)*. Na gwałtu rety (!) poszukuje się nowego modelu biznesowego dla dziennikarstwa internetowego. Kiedy podczas panelu wprowadzającego zapytano zaproszonych gości ilu z nich poniosło porażkę ze swoim projektem, połowa z nich podniosła ręce. Oczywiście nikt z nich nie czuł się zawstydzony niepowodzeniem. Po prostu z porażki wyciągnęli lekcję.

Dan Gllimor, guru dziennikarstwo społecznego (grassroot journalism)**, który obecnie wykłada media cyfrowe na Uniwersytecie Stanowym w Arizonie, powyższy problem ujął krótko: Nigdy wcześniej nie było lepszego momentu na „wynalezienie” sobie pracy. W dodatku koszty eksperymentowania w Internecie są bliskie zeru.

Godnym podkreślenia jest fakt, że prawie w ogóle nie wspominano o pieniądzach. Z jednej  strony, obywatele śnią o lepszym dziennikarstwie. Są oni świadomi tego, jak mało amerykańskie media mówią o tym, co się dzieje poza ich lokalnymi społecznościami. Z drugiej jednak strony pomysł, że jakościowe dziennikarstwo tak naprawdę kosztowałoby czytelnika parę groszy, jest powszechnie odrzucany. Jedna z uczestniczek była bardzo szczera i bez ogródek powiedziała, że wychowała się na darmowej informacji internetowej i z tego powodu nie byłaby w stanie wyobrazić sobie, by za taką informację musiała teraz płacić.
Dzięki konferencji uwypuklono także inny poważny problem. Mianowicie problem tzw. „strefy niebezpieczeństwa”, w której kierunku coraz szybciej podążamy. Strefę niebezpieczeństwa należy rozumieć jako „demokrację szczęśliwie niepoinformowanych obywateli, na których spada lawina (dez)informacji, i których zachowaniem kieruje „racjonalna  niewiedza”. Coraz więcej krótkich fragmentów pochodzących z wywiadów telewizyjnych, coraz więcej tekstów nie przekraczających długości esemesa,  które nawet analfabeci potrafią rozkodować. Oczywiście wszystko jest interaktywne, każdy czatuje z każdym i każdy z nich jest „dziennikarzem”, a nawet „ekspertem”. Należy w tym miejscu zadać jednak pytanie: czy to w ogóle jest jeszcze dziennikarstwo? Przypuszczalnie dzisiaj niż kiedykolwiek wcześniej potrzebujemy nawigatorów, którzy pomogą nam odnaleźć właściwy kierunek.
Pośród organizatorów konferencji znalazło się trzech ekspertów medialnych, którzy nie tylko są zaangażowani w projekty społeczne, ale także w mediagiraffe.com – innym wartym wspomnienia projekcie, który skupia tych wszystkich, którzy są zainteresowani poszukiwaniem nowych form dziennikarstwa. W pewien sposób „dziennikarstwo, które się liczy” okazało się doświadczeniem podobnym do targów naukowych w Meksyku, na które w latach 70. XX wieku  jezuicki ksiądz i filozof zapraszał uczestników. W tamtym czasie, w tej idealistycznej enklawie, ludzie naprawdę czuli się sobą. Z  drugiej jednak strony w Kalifornii, medialny jazgot zdawał się dominować.
Praktycznie każdy uczestnik konferencji w Dolinie Krzemowej był obecny i nieobecny w tym samym czasie. Wszystko to dzięki powszechnemu  posiadaniu blackberries, laptopów, wi-fi i skype’owi. Oczywiście całe wydarzenie zostało sfilmowane i nagrane na cyfrowe nośniki. Parafrazując Szekspira można powiedzieć, że „nie było tam wiele wrzasku o nic”.

*Od tłumacza: monetaryzowanie (ang. monetarizing) – nowe słowo stworzone na potrzeby Internetu. Oznacza po prostu dodawanie nowej zawartości do strony internetowej by generować dodatkowy dochód.

** Od tłumacza: Dziennikarstwo społeczne (ang. grassroot journalism nazywane także citizen journalism lub participatory journalism), który przetłumaczyć można na j. polski jako dziennikarstwo obywatelskie, a jeszcze trafniej – dziennikarstwo oddolne. Owo określenie bezpośrednio nawiązuje do terminu „grassroot democracy”. Zdaniem Gillmora strony informacyjne prowadzone przez amatorów mogą zająć w systemie demokratycznego państwa pozycję swoistej piątej władzy zdolnej patrzyć na ręce zarówno organom państwowym i korporacjom, jak i tradycyjnej czwartej władzy – komercyjnym mediom, gdy uwikłają się w nieformalne układy ze światem polityki bądź wielkiego biznesu.
Tłumaczenie: Angelika W. Wyka

Send this to a friend