Internetowe “prawdometry”

23 sierpnia 2013 • Etyka Dziennikarska • by

Weryfikacja faktów, od lat stosowana w praktyce dziennikarskiej, zyskuje prawdziwy rozgłos, dzięki możliwościom, jakie daje Internet.

Do ważnego zajęcia, jakim jest sprawdzanie faktów, zaczęto metodycznie podchodzić w latach 20. XX wieku w niektórych amerykańskich magazynach, takich jak Time i New Yorker. W części gazet dokonuje się tej weryfikacji  również ex post, poprzez działy poświęcone sprostowaniom, jak na przykład w Guardianie („Sprostowania i wyjaśnienia”) czy Wall Street Journal („Sprostowania i uzupełnienia”). Jednak za sprawdzaniem  faktów (szczególnie tych politycznych) w formie rozwiniętej w Internecie przez blogi oraz niezależne serwisy kryje się znacznie więcej. Kiedy człowiek zajmuje się pojęciami takimi jak „prawda”, wszystko staje się zamazane, a to, w jaki sposób określa się rolę weryfikatora faktów, jest w rzeczywistości mocno powiązane z podstawowymi postawami przyjmowanymi wobec dziennikarstwa.

Z początku wydaje się, że nie ma w tym nic skomplikowanego. Jak słusznie zauważono w znanym cytacie przypisywanym wydawcy i filantropowi, Bernardowi Mannesowi Baruchowi: „Każdy człowiek ma prawo mylić się w swoich opiniach, ale żaden nie ma prawa mylić się w podawanych przez siebie faktach”. Niektórzy mogą uważać Maria Balotellego za świetnego piłkarza, inni za zepsutego młodego człowieka, jeśli jednak powiem, że zdobył 13 goli w sezonie 2011-2012 w lidze angielskiej, grając z Manchesterem City, nie będzie to opinia, ale fakt (pod warunkiem, że moje źródło jest wiarygodne). W tym przypadku wszystko jest proste, bo chodzi o liczby. Okazuje się jednak, że w polityce, czyli dziedzinie, na której najmocniej skupia się obecnie weryfikacja faktów online, nic nie jest już na ogół takie oczywiste. Stwierdzenie „Po co psuć dobrą historię prawdą?” lepiej odzwierciedla filozofię wyznawaną przez polityków niż cytat przypisywany Mannesowi Baruchowi.

Język polityki coraz bardziej przypomina ten, którym posługuje się reklama. Jak powinien w takim razie postępować dziennikarz? Czy jego obowiązkiem jest przedstawienie wypowiedzi obu stron sporu w tradycyjny sposób, poprzez ich zacytowanie („X powiedział”, „Y stwierdziła”), nawet jeśli jedna strona w widoczny sposób się myli? Czy może powinien sprostować nieprawdę, niezależnie od tego, czy została wypowiedziana w dobrej czy złej wierze?

Wiele mediów informacyjnych trzyma się pierwszej koncepcji, utożsamiając ją z „bezstronnością”. Inni, preferując drugą z nich, wykorzystują nowe możliwości, jakie daje Internet do wykrywania kłamstw i błędów. W jaki sposób Sieć może wspomóc weryfikację faktów? Odpowiedź zawiera się w pięciu kluczowych punktach: kontroli w czasie rzeczywistym, grywalizacji (gryfikacji, gamifikacji), otwartym dostępie do danych, crowdsourcingu oraz semantycznej analizie treści. Bogactwo danych osiągalnych obecnie dzięki Internetowi, publikowanych częstokroć przez oficjalne instytucje (Bank Światowy, MFW, itd.), oraz „otwarty” dostęp do nich umożliwiający przeszukiwanie informacji i ich odnośników, pozwala dziennikarzom na wykrywanie interesujących zjawisk bez poświęcania na to dużej ilości czasu i pieniędzy, jak to było w przypadku kosztownych tradycyjnych sposobów prowadzenia śledztw dziennikarskich.

Przez grywalizację (gryfikację, gamifikację) rozumiemy wykorzystywanie rozrywki i mechanizmów związanych z zabawą, w celu ułatwienia odbiorcom przyswojenia nawet skomplikowanych informacji. Przykładami wykorzystania gamifikacji będą: testy, quizy, gry informacyjne czy aplikacje na smartfony umożliwiające natychmiastową ocenę twierdzeń polityków. Medium najszerzej wykorzystywanym do weryfikacji faktów w czasie rzeczywistym jest Twitter. W ostatnich latach mogliśmy przyglądać się sposobowi jego działania podczas debat prezydenckich w różnych krajach. Zwykle przebiega to w następujący sposób: podczas gdy kandydaci wypowiadają się w telewizji, zespół redaktorów sprawdza prawdziwość ich słów, a wyniki tej weryfikacji publikuje w formie wpisu na Twitterze. Pierwsza jego wersja ogranicza się zwykle do stwierdzenia, czy coś było prawdą, czy nie. Głębsze analizy zespół publikuje później na swojej stronie internetowej. Crowdsourcing wspomaga dziennikarzy w sprawdzaniu wiarygodności pewnych stwierdzeń, przy wykorzystaniu „mądrość tłumu”. Semantyczna analiza w czasie rzeczywistym tekstu wywiadu prezentowanego w formie materiału wideo wydaje się być ostatnią granicą dla weryfikacji faktów.

Od 2003 roku, głównie w Stanach Zjednoczonych, prowadzono kilka różnych projektów internetowych, które łączyły część (lub wszystkie) spośród wspomnianych wyżej elementów w celu oceniania kontrowersyjnych twierdzeń. Jednym z pierwszych był Factcheck.org, nienastawiona na zysk, bezstronna platforma założona przez Ośrodek Polityki Społecznej im. Annenberga na Uniwersytecie Pensylwanii, czerpiąca finansowe wsparcie ze spadku po zmarłym Walterze Annenbergu (ostatnio również z darowizn).

Zespół pracujących przy tym projekcie redaktorów i reporterów może swobodnie prowadzić dochodzenia, nie będąc ograniczanym przez terminy czy linię polityczną gazety. Ostatnie śledztwo dotyczyło korelacji między posiadaniem broni a morderstwami w USA („Broń – Retoryka vs. Fakty”, 2012). Wzięto w nim pod uwagę dane Biura Narodów Zjednoczonych ds. narkotyków i przestępczości oraz inne źródła, uwzględniono także różne poglądy uczonych w tej sprawie. Factcheck.org dał wyraz trudnościom w ustaleniu jakichkolwiek definitywnych związków przyczynowych między posiadaniem broni a zabójstwami z jej użyciem. Innym ważnym zadaniem tej platformy weryfikacyjnej, którego podjęła się z pomocą swojej siostrzanej strony internetowej Flackcheck.org, jest demaskowanie retoryki materiałów wideo (reklam) kandydatów politycznych.

W 2007 roku pojawiły się dwa nowe przykłady takiego podejścia – dział „Fact Checker” (weryfikator faktów) w Washington Post oraz nastawione na zysk przedsięwzięcie Tampa Bay Times – strona internetowa PolitiFact. Obydwa projekty łączą rygorystyczną pogłębioną analizę z gamifikacją. Washington Post do oceniania prawdziwości wypowiedzi polityków z różnych stron amerykańskiej sceny politycznej stosuje skalę „Pinokiów” (im więcej Pinokiów zdobyłeś, tym bardziej prawdopodobne, że pozwoliłeś sobie na rażące kłamstwo). Zdarza się też, choć niezbyt często, że wypowiedzi te są całkowicie prawdziwe. Republikanin Dave Camp, narzekając, że „przeciętnemu amerykańskiemu płatnikowi przestrzeganie kodeksu podatkowego zabiera 13 godzin i obejmuje zbieranie rachunków, zapoznawanie się z przepisami i wypełnianie formularzy wymaganych przez urząd skarbowy… Aby przestrzegać kodeksu podatkowego Amerykanie są zmuszeni wydawać 168 miliardów dolarów, a zabiera im to 6 miliardów godzin”, ostrożnie dobierał słowa, cytując dane urzędu skarbowego, zarobił więc wysoko ceniony znaczek Geppetta.

Na przeciwnym krańcu znalazło się stwierdzenie kongresmenki, Michelle Bachmann (na dorocznej konferencji konserwatystów, 6 marca 2013 roku), o tym, że 70% finansowania w programie Food Stamp (talony na żywność) trafia do „biurokratów”, zamiast do tych, którzy go potrzebują. Te słowa przysporzyły jej czterech Pinokiów. Weryfikator faktów, Glenn Kessler dodał jeszcze, że „tak naprawdę nie wystarczyłoby Pinokiów na tak błędne wykorzystanie danych statystycznych w głównym przemówieniu”. Jak się wydaje, Bachmann mylnie zinterpretowała dane z książki „The Poverty of Welfare: Helping Others in Civil Society” („Ubóstwo a pomoc społeczna: pomaganie w społeczeństwie obywatelskim”), a później niefrasobliwie odniosła te same dane do Food Stamp Program – programu pomocy w formie talonów żywnościowych (w którym beneficjenci otrzymują plastikową elektroniczną kartę, za pomocą której mogą nabywać żywność w sklepach), nie zdając sobie sprawy, że oficjalne dane Departamentu Rolnictwa pokazują, że na koszty administracyjne poświęca się mniej niż 6% finansowania programu.

Podobnym narzędziem dysponuje projekt PolitiFact, który zdobył nagrodę Pulitzera za działania podczas kampanii prezydenckiej w 2008 roku. Proponuje on skalę obejmującą kategorie: prawda, prawie prawda, prawda połowiczna, prawie fałsz, fałsz i „kłamie aż się kurzy”. Ten „prawdometr” ma też specjalne miejsce poświęcone politykom-chorągiewkom, którzy całkowicie lub częściowo zmienili swoje zdanie na jakiś temat. Dowiadujemy się z niego na przykład, że Mitt Romney zawsze był konsekwentny w swoich poglądach na małżeństwa gejowskie, podczas gdy Obama w tej samej kwestii przypomina trochę wahadełko: za – przeciw – i znów za.

Zespół PolitiFact opracował również „Obametr” mający na celu sprawdzanie, które spośród obietnic Obamy zostały spełnione, które nie, a nad którymi trwają prace. Inną, wartą wspomnienia inicjatywą tej strony internetowej jest „Kłamstwo roku”. To „wyróżnienie” jest przyznawane od 2009 roku, zazwyczaj Republikanom lub Demokratom zasiadającym w Kongresie, za wypowiedzi na szczególnie kontrowersyjne tematy. W 2012 roku, według PolitiFact, kłamstwem roku było stwierdzenie Mitta Romney’a o tym, że Jeep będzie produkował samochody w Chinach kosztem amerykańskich miejsc pracy.

W sierpniu 2010 roku Guardian stworzył stronę Pledge Tracker, która ma na celu dopilnowanie ponad 400 obietnic, jakie padły w pierwszych tygodniach funkcjonowania gabinetu koalicyjnego. Niedawno rozpoczął też cykl Reality Check, pojawiający się teraz sporadycznie, oparty w większej mierze na zbieraniu głosów specjalistów w różnych sprawach, a mniej na mówieniu własnym głosem. Wśród innych eksperymentów związanych z weryfikacją faktów w Internecie należy wymienić Pagella Politica, włoską stronę zainspirowaną przez PolitiFact, oraz Le Veritomètre we Francji.

W Wielkiej Brytanii ciekawą inicjatywą jest Full Fact.org, którego motto to „promowanie precyzyjności w publicznej debacie” i który stara się odciąć od dosadnego stylu swoich amerykańskich odpowiedników. Jasno wyrażono to w redakcyjnych wytycznych: „Wierzymy, że należy skupić się na sprawach, a ocenianie ludzi i ich motywów pozostawiamy naszym czytelnikom. I bez naszego udziału w polityce i dziennikarstwie jest wystarczająco wiele cynizmu”.

FullFact.org jest stowarzyszeniem nienastawionym na zysk, wspieranym przez trzy niezależne fundacje i fundusze: Joseph Rowntree Charitable Trust, Nuffield Foundation i Esmee Fairbairn Foundation oraz darowizny indywidualnych osób. FullFact dąży do wywierania swego rodzaju „cichego” wpływu na instytucje oraz osiągania zmian bez bezpośredniego atakowania poszczególnych osób (skupienie się na sprawach, nie na ludziach). To podejście przyniosło już pewne sukcesy, jednym z najważniejszych było zmuszenie ówczesnego premiera, Gordona Browna, do przyznania, że nie jest w stanie przedstawić dowodów na to, iż rząd pomógł 300 000 małych firm w trakcie recesji.

Will Moy, redaktor naczelny FullFact, opisał mi sytuację w następujący sposób: „Nasze podejście wynika z tego, że za swoją podstawową misję uważamy promowanie dobrze ugruntowanego zaufania w debacie publicznej, podczas gdy inne weryfikujące fakty organizacje przejawiają raczej dziennikarskie podejście w rodzaju: «Czemu ten drań mnie okłamuje?». Oznacza to, że postrzegają siebie jako rzecznika konsumentów/wyborców, który strzeże ich przed nieprawdziwymi stwierdzeniami. My naszą rolę widzimy nieco szerzej, w pomaganiu obywatelom, decydentom politycznym oraz innym osobom podejmującym ważne decyzje w uzyskiwaniu wiarygodnych danych i unikaniu rozpowszechniania nierzetelnych informacji”.

Prawie wszystkie narzędzia do weryfikacji faktów online funkcjonują albo jako nienastawione na zysk, niezależne przedsięwzięcia, albo wpisują się w normalną działalność internetowej gazety. Jedynym wyjątkiem jest PolitiFact, który zbiera wiele krytyki (szczególnie od tych, którzy otrzymali status „kłamie aż się kurzy”). Niektórzy ganią go za zbyt dużą agresję mającą na celu przyciągnięcie uwagi, bez której nie byłoby reklam, a więc nie zwracałyby się koszty jego prowadzenia. Inni dla odmiany krytykują go za rzekome „nadmierne wyważenie” mające na celu uniknięcie oskarżeń o stronniczość.

Oczywiście, pojawia się pytanie, czy platformy służące do weryfikacji faktów mają jakikolwiek wpływ na rzeczywiste działania lub słowa polityków, czy są tylko sposobem na budowanie wizerunku gazet? Wydaje się w zasadzie, że odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: „nie”. Politycy wciąż podają wprowadzające w błąd dane i wygłaszają zupełnie fałszywe stwierdzenia. Jednak ta kwestia jest nieco bardziej skomplikowana. Michael Dobbs, twórca działu weryfikacji faktów w Washington Post i jego pierwszy redaktor, opisuje w swoim eseju pt. „The rise of political fact-checking” („Początki politycznej weryfikacji faktów”), jak asystenci polityków zaczęli do niego dzwonić przed przemówieniami, aby upewnić się, że nie zawierają one sprzeczności. Z drugiej strony, wielu weryfikatorów faktów twierdzi, że zaprzestanie przez polityków kłamstw nie jest dobrą miarą sukcesu ich platform. Jak pisze Bill Adair z PolitiFact: „Twierdzić, że weryfikacja faktów poniosła porażkę, bo politycy nadal kłamią, to jak powiedzieć, że dziennikarstwo śledcze jest bezwartościowe, bo politycy wciąż uprawiają korupcję. Owszem, korupcja ciągle istnieje. Jednak prowadzimy dziennikarskie dochodzenia i weryfikujemy fakty, aby dać ludziom dostęp do informacji, których potrzebują przy podejmowaniu mądrych decyzji”.

W sierpniu firma Social Science Research Solutions przeprowadziła dla Ośrodka Polityki Społecznej im. Annenberga na Uniwersytecie Pensylwanii badanie obejmujące 1522 dorosłe osoby. Wykazało ono, że respondenci deklarujący korzystanie z informacji dotyczących weryfikacji faktów w Internecie udzielili poprawnych odpowiedzi na 55,5% pytań sprawdzających ich „wiedzę polityczną”, podczas gdy wśród osób niekorzystających z tych informacji odsetek ten wyniósł 45,5%. W wyniku pracy weryfikatorów faktów w ostatnich latach zmienił się również sposób, w jaki media mówią o polityce (w szczególności amerykańskiej). W czasie amerykańskich wyborów 2012 roku wiele gazet donosiło o kłamstwach podczas debat, traktując ten problem jako ważny element swoich informacji, często również wspominając o nim w nagłówkach, na przykład: „Wprowadzająca w błąd mowa Ryana” (Washington Post) czy „Obietnicom związanym z deficytem brakuje szczegółów” (AP). Także politycy zaczęli wykorzystywać weryfikację faktów do walki ze swoimi adwersarzami oraz do promowania własnej oferty. Z drugiej strony, Neil Newhouse, odpowiedzialny za sondaże wyborcze w sztabie Romney’a, podczas krajowej konwencji Partii na Florydzie, powiedział: „nie pozwolimy, aby weryfikatorzy faktów decydowali o kształcie naszej kampanii”.

Wreszcie, pytanie o wpływ intensywnej weryfikacji faktów łączy się mocno z innym, szeroko dyskutowanym dylematem: czy dziennikarstwo wywiera rzeczywisty wpływ na społeczeństwo? Gazety będą bardziej skłonne do wykorzystywania narzędzi weryfikacji faktów niż nadawcy radiowi i telewizyjni z prostego powodu: teksty pisane łatwiej uchwycić i zanalizować niż słowa wypowiadane w materiale wideo. To może jednak ulec zmianie, szybciej niż można byłoby się spodziewać. Washington Post stworzył Truth Teller – prototyp oprogramowania, które automatycznie wyodrębnia odpowiednie cytaty i dane z przemowy oraz porównuje je z szeregiem oficjalnych baz danych, informując jednocześnie od razu, czy mówca nie mija się z prawdą. Oprogramowanie jest wciąż dość prymitywne, jednak stanowi pierwszy krok do automatyzacji określania prawdziwości. Czy to oznacza, że nie będziemy już potrzebowali dziennikarzy prowadzących dochodzenia i konfrontujących oficjalne wersje? W żadnym przypadku. Mimo wszystkich swoich możliwości, weryfikacja faktów online wciąż wiąże się, i zapewne zawsze będzie się wiązała, z pewnymi ograniczeniami: dobrze działa przy obróbce danych liczbowych, ale to na ogół nie wystarcza. Na liczby trzeba patrzeć z określonej perspektywy, umieszczać je w pewnym kontekście. Część polityków może przywoływać tylko korzystne dla siebie dane albo raczyć nas wieloznacznymi stwierdzeniami, które można odczytywać na kilka sposobów. Będąc tylko ludźmi, weryfikatorzy faktów bywają stronniczy. Istoty ludzkie mają silną skłonność do wierzenia w to, co im odpowiada, nawet jeśli jawnie odbiega to od rzeczywistości. W końcu, komu potrzeba ciężko wypracowanej prawdy, skoro kłamstwa są tak piękne i dostępne zupełnie za darmo?

Zdjęcie: International Journalism Festival / CC Flickr

Reuters Institute for the Study of Journalism jest partnerem Europejskiego Obserwatorium Dziennikarskiego.

Pierwotnie artykuł opublikowano w Oxford Magazine.

Print Friendly, PDF & Email

Tagi, , , , , , ,

Send this to a friend