W pogoni za newsem

9 lutego 2008 • Etyka Dziennikarska • by

Der Tagesspiegel, 5/21/07

Przypadek Newsweeka: o wartości anonimowych źródeł i “poinformowanych kół”
Przygotowany przez amerykański Newsweek raport na temat zbezczeszczenia Koranu, świętej księgi islamu,  do czego doszło w amerykańskiej bazie wojskowej Guantanamo, po raz kolejny udowodnił, jak ogromny wpływ wywierają media. Wymuszone przeprosiny szefów tygodnika, skierowane do krewnych osób, które zginęły podczas antyamerykańskich protestów w Afganistanie, protestów będących reakcją na informacje zawarte w raporcie, z całą pewnością zabitym nie przywrócą życia.

Oczywiście, usprawiedliwionym (z psychologicznego punktu widzenia) wydaje się fakt, że Newsweek nie pozwoliłby innej gazecie na opisanie tej historii. Wciąż żywa jest pamięć o tym, jak to Matt Drudge, nikomu nieznany dziennikarz internetowy, wyprzedził Newsweek i opisał romans Billa Clintona ze stażystką Monicą Lewinsky, tylko dlatego, że tygodnikowi nie udało się na czas udokumentować skandalu erotycznego z Białym Domem w tle.
Ale czy historia o Koranie w toalecie  była naprawdę gorącym newsem? Strażnicy więzienni tak czy inaczej poniżyliby tych, którymi mieli się w jakiś sposób opiekować. Z pewnością nie jest to pojedyncze zdarzenie ani w amerykańskich więzieniach ani gdziekolwiek indziej na świecie. To całe zamieszanie wokół zbezczeszczenia Koranu  pokazuje wyraźny brak umiejętności krytycznego osądzania, szczególnie wtedy, gdy polega się tylko na jednym anonimowym źródle.
Z drugiej jednakże strony naiwnym jest ujawnianie takich źródeł przez media. Bez tzw. „poinformowanych kół”,  bez szczególnej dyskrecji tych, którzy pozostają w ukryciu, krytyczne dziennikarstwo, które od czasu do czasu opisuje skandale, a także z bliska przygląda się politykom, byłoby nie do pomyślenia.  Należy jednak przy tym pamiętać, że każdy dziennikarz, który współpracuje z tzw. anonimowym źródłem  jest świadom zagrożenia, jakie owa współpraca ze sobą niesie. Ten, który po prostu nie chce rozpowszechniać pogłosek, powinien poprosić swego informatora o dostarczenie dowodów lub rozejrzeć się za drugim informatorem, który potwierdzi informacje pochodzące z pierwszego źródła.  Oczywiście, nie jest łatwo grać uczciwie, kiedy konkurencja nie śpi i chce jako pierwsza podać newsa.
Sprawa jeszcze bardziej się komplikuje, kiedy dziennikarze „po cichu”  kolaborując z anonimowymi informatorami, oszukują swoich czytelników. Czasami nawet owi dziennikarze udają, że są integralną częścią systemu politycznego. Bez wątpienia czytelnicy mają prawo wiedzieć skąd pochodzą informacje. Zrobiło się o tym głośno za sprawą Genevy Overholser. Overholser,  od momentu kiedy złożyła rezygnację z funkcji redaktora naczelnego dużej lokalnej gazety, ponieważ jej korporacyjni przełożeni rok w rok redukowali budżet pisma,  jest kimś w rodzaju Joanny d‘Arc amerykańskiego dziennikarstwa.  Później, jako ombudswoman  w redakcji The Washington Post zaatakowała legendę dziennikarstwa śledczego, Boba Woodwarda, w swojej własnej gazecie i oskarżyła go o zbyt częstą współpracę z anonimowymi źródłami. Niedawno o problemie anonimowych informatorów przypomniał  również The New York Times. W wewnętrznym raporcie stwierdzono nadużycia – także i w tej prestiżowej gazecie pojawiło się wiele informacji pochodzących z nieznanych źródeł.
Występowanie anonimowych źródeł w amerykańskim systemie politycznym jest samo w sobie trochę dziwne. Podczas gdy genewski Czerwony Krzyż  bronił swojej informacji,  a potem opisał kilka przypadków, w których amerykańska armia dopuściła się zbezczeszczenia  Koranu w wiezieniu Guantanamo w latach 2002 – 2003, informator The New York Timesa wyraźnie odciął się od swej wcześniejszej wersji.
Jest jeszcze jeden szczegół, który został zignorowany przez amerykańską administrację. Dziennikarze Newsweeka zanim oddali swój tekst do druku, przesłali raport do dwóch ekspertów PR zatrudnionych w Pentagonie: pierwszy z nich nie zajął żadnego stanowiska, podczas gdy drugi zgłosił uwagi do tekstu. Nie dotyczyły one jednakże części artykułu, w której mowa była o zbezczeszczeniu Koranu. Ostatecznie raport tego amerykańskiego tygodnika został potwierdzony przez Departament Obrony.
Oczywiście nie powinniśmy traktować tematu ogromnego wpływu mediów zbyt powierzchownie. „Kto sieje nienawiść ten zbiera nienawiść” – głosi stara maksyma. Newsweek nie „zasiał” tej nienawiści. Odpowiedzialność za śmierć protestujących w Afganistanie ponoszą islamscy fundamentaliści oraz ortodoksyjni chrześcijańscy bojownicy, którzy rządzą w Waszyngtonie i tym samym próbują wywierać nacisk na liberalne media, które nie prezentują informacji zgodnych z ich przekonaniem.
Ktokolwiek kto ma złe wieści do obwieszczenia (podobnie jak to zrobił Newsweek), powinien zrobić coś, co jest wciąż uważane za naganne wśród dziennikarzy – powinien przemyśleć możliwy wpływ publikacji i ocenić czy rzeczywiście istnieje jakieś publiczne zainteresowanie tym szczególnym przypadkiem. Nie ma wątpliwości co do tego, że dziennikarze uznają, że znieważenie  Koranu jest ważnym newsem (mimo, że temat ten nie zasłużył na taką rozdmuchaną uwagę). Prawdziwym skandalem jest to, że przez lata w Guantanamo dochodziło do nadużyć i łamania praw człowieka przez amerykańską administrację.

Send this to a friend