Odkąd portal Wikileaks opublikował ostatnią porcję informacji, świat zdaje się wywracać do góry nogami.
I nie chodzi tylko o pogardę, z jaką spotkała się amerykańska dyplomacja. Serwery Wikileaks, podobnie jak serwery wielkich korporacji typu Mastercard, Visa, Paypal i eBay zostały sparaliżowane. Teraz każdy może sobie wyobrazić jak wyglądałaby cyber-wojna, gdyby zaangażowało się w nią kilka stron. Wszystkie przemyślenia powinny nas jednak doprowadzić do wniosku, że publikacje Wikileaks na dłuższą metę spowodują raczej spadek, a nie wzrost przejrzystości demokracji. Paradoksalnie, elity polityczne zdają się cofać do plemiennych form kontaktu. Jak niegdyś indiańscy wodzowie, politycy powrócili do ustnego omawiania istotnych kwestii, zamiast komunikować się poprzez protokoły czy telefon.
Prawie rok temu, ta mała różnica została objaśniona przez Reuters Institute w Oxfordzie: cokolwiek leży w „interesie publicznym”, czyli służy wspólnemu dobru, powinno być upublicznione. Typowym przykładem są nie tylko dokumenty Pentagonu opublikowane przez New York Times oraz Washington Post i oznaczające początek końca wojny w Wietnamie, ale także ujawnione niedawno przez Wikileaks nagrania wideo, pokazujące atak amerykańskiej armii na cywilów w Iraku.
Z drugiej strony, jeżeli renomowani przedstawiciele Czwartej Władzy – typu Guardian, Spiegel, Le Monde i El Pais – będą pomagać złodziejom danych w rzucaniu światła na dyplomatyczne mechanizmy władzy jedynie w celu wywołania medialnego szumu – zamiast nagłaśniania niezgodnych z prawem zachowań – to jedynym motywem, na jaki mogą się w tym przypadku powoływać, jest służba interesowi publicznemu. Media będą jednak działać w tym przypadku raczej w imieniu ciekawskiej publiczności, kosztem naruszenia interesu publicznego poszczególnych demokracji, a może nawet całej światowej wspólnoty. Owacyjnie przyjmowana współpraca „Pro Am”, pomiędzy medialnymi profesjonalistami i amatorami, którą wielu internetowych guru uznaje za przyszłość dziennikarstwa, zamienia się raczej w coś na kształt „Pro Crim”, czyli współpracę pomiędzy uznanymi dziennikarzami i kryminalistami, gdzie obie strony uznają się za będące ponad prawem.
Opublikowano w Die Furche, 16 grudnia 2010
Tagicyber-wojna, El Pais, Guardian, interes publiczny, Le Monde, New York Times, przejrzystość demokracji, Reuters Institute, Spiegel, szum medialny, Washington Post, Wikileaks, „Pro Am”