Komisja Levesona a polskie prawo prasowe

27 listopada 2013 • Etyka Dziennikarska, Polityka Medialna • by

Burza medialna i polityczna wokół nowelizacji prawa prasowego w Wielkiej Brytanii pozwala zastanowić się nad polskimi regulacjami. Są one dalekie od doskonałości.

W przyszłym roku będziemy odchodzić 30. rocznicę uchwalenia prawa prasowego. Od przynajmniej kilku lat w różnych gremiach – m.in. w Ministerstwie Kultury i w środowisku dziennikarzy – trwają prace nad nowymi uregulowaniami, uwzględniające nowe uwarunkowania, również technologiczne. Z różnych względów nie przyniosły do tej pory żadnych rezultatów. W naszym kraju uchwalane są cząstkowe nowelizacje, często doraźne, wynikające choćby z orzeczeń dwóch instancji – rodzimego Trybunału Konstytucyjnego i Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Przykład Wielkiej Brytanii pokazuje jednak dobitnie, że nie tylko w Polsce prawo prasowe wzbudza kontrowersje, gdyż na jego kształt próbują wpłynąć różne grupy interesów, zarówno ekonomicznych, branżowych, jak i politycznych.

Komisja lorda Briana Levesona, powołana do życia w wyniku afery podsłuchowej, zakończyła pracę prawie rok temu, lecz do chwili obecnej nie udało się wdrożyć jej zaleceń w życie. Kością niezgody jest to, czy środowisko prasowe będzie poddane zewnętrznemu urzędowi – analogicznemu do tego, który reguluje rynek telewizji (pojawiły się nawet pomysły koncesjonowania prasy). Część mediów, a zwłaszcza wydawców, preferuje samoregulację, czyli powołanie nadzorcy z własnego grona. Spory budzą również potencjalne kompetencje regulatora, zasugerowano możliwość nakładania kar w wysokości nawet miliona funtów.

Istotną rolę odgrywa kwestia, czy środowisko medialne (prasowe) powinno przestrzegać wysokich standardów, które wypracuje we własnym gronie (samoregulacja), czy też raczej miałoby podlegać odgórnym regulacjom (choćby ustawowym). Co więcej rodzi się pytanie, kto je powinien ustanawiać – sami dziennikarze (w tym redaktorzy naczelni), ich stowarzyszenia zawodowe czy też kadra zarządzająca (w tym wydawcy i ich zrzeszenia, np. Izba Wydawców Prasy) lub właściciele firm medialnych. Nie jest rzeczą oczywistą, które rozwiązanie jest lepsze. Dotychczasowa praktyka wykazuje, że zawód dziennikarza – niezwykle popularny, jeśli idzie o kształcenie na kierunkach dziennikarstwa i komunikacji społecznej – ma charakter otwarty. Można nawet postawić tezę, że mówienie o środowisku dziennikarskim en bloc jest pewnym nadużyciem, ze względu na to, że dziennikarze są niezwykle rozproszeni, niezorganizowani, większość z nich nie należy do żadnej z ogólnopolskich organizacji zawodowych. Brak też instytucji ustalającej standardy profesjonalizmu, zawodowej uczciwości i rzetelności. Ponadto, brakuje silnego głosu w sprawie pozycji zawodowej i niezależności dziennikarzy – normą jest brak umów o pracę na czas nieokreślony, stosunkowo skromne zarobki i niepewność co do własnej przyszłości (zwłaszcza w prasie drukowanej). Segmentacja rynku powoduje, że obok niewielkiej liczby gwiazd medialnych, które w zasadzie mają status celebrytów (np. Tomasz Lis), istnieje rzesza praktykantów, którzy albo nie pobierają za swoją pracę żadnego wynagrodzenia, albo muszą jeszcze za praktykę zapłacić.

Warto pamiętać o ideologiach dziennikarskiego profesjonalizmu. Zakres kategorii profesjonalizmu i profesjonalizacji od zawsze były przedmiotem ostrych polemik. Idealny typ profesjonalizacji wywodzi się z historii klasycznych wolnych zawodów, np. prawniczych czy medycznych. Dziennikarstwo, piszą Daniel C. Hallin i Paolo Mancini w Systemach medialnych, w niewielkim stopniu odpowiada temu modelowi, ponieważ m.in. nie istnieje żadna systematyczna wiedza czy też doktryna, którą przyswajają sobie w długoletnim procesie edukacji lekarze i adwokaci.

Ze względu na stosunkowo silną profesjonalizację w krajach liberalnych, takich jak Stany Zjednoczone i Wielka Brytania, w badaniach nad mediami tych krajów zaczęto poświęcać dużo uwagi temu, jak rutyna zawodowa może prowadzić do podporządkowania mediów informacyjnych nie tyle partykularnym celom poszczególnych właścicieli, ale szerszemu światopoglądowi dominującemu wśród elit politycznych. Z tego powodu polityka informacyjna mediów jest z reguły objaśniania raczej przez pryzmat założeń kulturowych i ograniczeń strukturalnych, będących integralną częścią tej rutyny, niż w kategoriach osobistych poglądów lub powiązań politycznych dziennikarzy, instrumentalnej kontroli ze strony właścicieli i nacisków politycznych ze strony zewnętrznych organizacji.

Trudno również jednoznacznie ocenić powiązania pomiędzy profesjonalizacją a ograniczeniami komercyjnymi. Datujące się na koniec XIX stulecia tendencje do profesjonalizacji wynikały tyleż z komercyjnej konkurencji, co z zaniepokojenia manipulacją polityczną i wulgarnością „żółtej”, sensacyjnej prasy. Metaforą profesjonalizmu w amerykańskim dziennikarstwie stała się koncepcja „rozdziału Kościoła od państwa”. Oznaczała ona rozdźwięk pomiędzy linią polityczną gazety – deklarowaną na stronie redakcyjnej, odzwierciedlającą poglądy właściciela – a zdaniem zawodowych dziennikarzy, wyrażanym na stronach redakcyjnych. Odwołuje się ona także do rozdziału działalności biznesowej i redakcyjnej organizacji medialnej. Jak zauważają Hallin i Mancini, profesjonalizm rozwijał się głównie na gruncie mediów ukierunkowanych rynkowo i to w mocnym stopniu wpłynęło na jego kształt. W dziennikarskiej rutynie w społeczeństwach liberalnych duży nacisk kładzie się na przystępność i zainteresowanie odbiorców, które w istotnym stopniu wpływają na pozycję rynkową danego medium.

Należy jednak zaznaczyć, że złota era profesjonalizmu dziennikarskiego skończyła się w latach osiemdziesiątych. Z perspektywy czasu można przypuszczać, że stanowiła ona krótką, trwającą niewiele więcej niż pokolenie, fazę rozwoju, kiedy błędnie uznano, że skutecznie i trwale rozwiązano sprzeczności między różnymi rolami (ekonomiczną, polityczną i kulturalną) mediów. Konstatacja ze słynnego raportu Komisji do spraw Wolności Prasy z 1947 roku, że „są rzeczy, których prawdziwy profesjonalista nie zrobi dla pieniędzy”, stanęła pod znakiem zapytania.

Doskonałym przykładem meandrów samoregulacji jest Rada Etyki Mediów (REM). Instytucja ta powstała w połowie lat dziewięćdziesiątych z inicjatywy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Na mocy Karty Etycznej Mediów zajmuje się ona opiniowaniem zachowań dziennikarzy. Po pierwsze, w jej skład wchodzili i wchodzą nadal ludzie, których osiągnięcia zawodowe są, ujmując rzecz delikatnie, nie zawsze szerzej znane, oni sami zaś niekoniecznie wysoko cenieni. Po drugie, aktywności REM w zasadzie od początku towarzyszyły wątpliwości co do jej bezstronności, również na niwie politycznej. Po trzecie, REM w ciągu ostatnich lat odnotowała kilka spektakularnych wpadek. Przeprosin za naruszenie dóbr osobistych żądali m.in. Bertold Kittel i Anna Marszałek za to, że Rada jeden z ich tekstów określiła mianem „kompromitacji dziennikarstwa śledczego”. O reformę tego ciała apelowało Obserwatorium Wolności Mediów w Polsce Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Gwoli ścisłości, lektura oświadczeń Rady pozwala każdemu wyrobić sobie własne zdanie o tym ciele. Zwraca uwagę choćby powtarzana formuła, że to gremium nie udziela nagan i kar za łamanie powszechnie przyjętych norm i zasad etycznych. Może też dziwić fakt, że w swych oświadczeniach REM zdaje się wykraczać poza swoje kompetencje, posługuje się patetycznym i mało precyzyjnym językiem, pisząc choćby – w odpowiedzi na skargę posłanki Anny Sobeckiej – że problem pedofilii w Kościele „jest dziś bolesnym cierniem dla osób wierzących”.

Zanim, jeśli w ogóle, wejdzie w życie nowe prawo prasowe, trzeba odnotować, że w październiku br. prezydent Bronisław Komorowski podpisał istotną nowelizację prawa prasowego. Nowela ustanawia sprostowanie („rzeczowe i odnoszące się do faktów”) jedyną formą reakcji na publikacje. Wcześniejsze przepisy, które straciły moc po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego, dawały możliwość ubiegania się o publikację odpowiedzi prasowej „na stwierdzenie zagrażające dobrom osobistym”. Sprostowanie nie może przekraczać dwukrotnej objętości fragmentu materiału prasowego, którego dotyczy, bądź zajmować więcej niż dwukrotność czasu antenowego, jaki zajmował dany fragment przekazu. Sprostowanie powinno zostać nadane pocztą lub złożone pisemnie w siedzibie redakcji, nie później niż w ciągu 21 dni od opublikowania materiału prasowego, którego dotyczy. Jeśli redaktor naczelny odmówi opublikowania sprostowania lub nie ukaże się ono w ustawowym terminie, zainteresowany może w ciągu roku od publikacji wytoczyć powództwo o sprostowanie. Sprawę w ciągu 30 dni musi rozpoznać sąd okręgowy, właściwy ze względu na siedzibę redakcji. Od wyroku przysługuje apelacja, którą sąd drugiej instancji ma rozpoznać również w ciągu 30 dni. Sprostowanie powinno być wydrukowane identyczną czcionką co materiał prasowy, którego dotyczy. Nowela pozwala też na wniesienie skargi kasacyjnej od wyroku sądu drugiej instancji w sprawach o opublikowanie sprostowania. Osobom, którym odmówiono publikacji sprostowania, pozostaje powództwo cywilne o ochronę dóbr osobistych albo prywatny akt oskarżenia o zniesławienie w mediach.

Dodajmy, że w Sejmie czeka na głosowanie projekt klubu PSL. Uwzględnia on m.in. orzeczenie Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który w lipcu 2011 roku uznał, że nie można karać dziennikarza za publikację wywiadu bez autoryzacji. Projekt usuwa też nawiązania do Konstytucji Polski Ludowej.

Bez względu na kształt rozstrzygnięć w zakresie prawa prasowego w Zjednoczonym Królestwie, wypada pogratulować Brytyjczykom bardzo rzeczowej, choć chwilami niezwykle gorącej debaty na ten temat. W Polsce takiej dyskusji brakuje, a najmniej zainteresowani nią wydają się być ci, którym najbardziej na niej powinno zależeć: czytelnicy.

Tagi, , , ,

Send this to a friend