Werbewoche, nr 4, 2008
Ponieważ ta historia wydarzyła się z dala od Europy, na starym kontynencie zasłużyła tylko na małą wzmiankę . Po raz trzeci w ciągu trzech ostatnich lat The Los Angeles Times, jedna z najlepszych gazet naszych czasów, zmieniła redaktora naczelnego. Tak jak poprzednio, kolejna dymisja jest rezultatem trwającej od pewnego czasu wymiany ciosów pomiędzy kadrą zarządzającą a zespołem redakcyjnym gazety na tle redukowania etatów i odpowiedniego finansowania newsroomów.
Nie tylko w Kalifornii wygodne fotele redaktorów naczelnych zastępuje się raczej mało komfortowymi krzesłami i pozbywa się dziennikarzy odnoszących sukcesy, co należy interpretować nie tylko jako znak ostrzegawczy, ale przede wszystkim jako znak absolutnej beznadziei.
Znak ostrzegawczy dlatego, że trzykrotna zmiana redaktora naczelnego The Los Angeles Times wyraźnie pokazuje jak wiele energii marnuje się na ograniczanie etatów i jak bardzo tym samym podgrzewa się atmosferę w redakcjach. To wszystko ma miejsce dlatego, że prestiżowy tytuł znalazł się na łasce inwestorów, którzy są zainteresowani raczej osiągnięciem szybkiego zysku niż wykładaniem kolejnych sum na coś co i tak ich zdaniem jest „skazane na wymarcie”.
Znak wszechogarniającej beznadziei dlatego, że dziennikarze zatrudnieni w dzisiejszych gazetach nie wiedzą czy zarabianie pieniędzy na robieniu solidnego dziennikarstwa będzie jeszcze możliwe za dziesięć lat. Z pewnością ta sytuacja, która wywołuje panikę nawet u tych podejmujących rozsądne decyzje, może być określona mianem kanibalizmu:
1. Nieodpowiedni Krok numer 1 proponował umieszczenie na darmowych stronach internetowych wszystkiego, co w tradycyjnej gazecie przynosiłoby zyski. Wyobraźmy sobie np. coca-colę rozdawaną za darmo w plastikowych pojemnikach, przy jednoczesnym podnoszeniu ceny za ten sam produkt sprzedawany w wersji butelkowej. Powyższy przykład nie różni się za bardzo od zachowania wydawców, którzy całą zawartość gazety opublikowali w Internecie, mając tym samym nadzieję na osiągnięcie zysku poprzez sprzedaż gazety tradycyjnymi metodami. Przez pewien czas redakcja nie doceniała dostatecznie „brand value” swojego prestiżowego tytułu prasowego, co w ostateczności doprowadziło do jego zniszczenia.
2. Nieodpowiedni Krok numer 2 miał i wciąż ma zapełnić rynek prasowy gadżetami dołączanymi do gazet. Prawdą jest, że na początku ta metoda wydawała się całkiem efektywna. Doskonałym przykładem tego jest sukces, jaki odniosło szwajcarskie 20 Minuten. Jednakże jego konkurenci – Cashdaily, heute, .ch i News – muszą walczyć o przetrwanie. Wszystkie wydawnictwa, które dołączają darmowe dodatki, tak naprawdę niszczą własne tytuły. Każdy chce zaoszczędzić te parę franków, czy euro, które z pewnością musiałby wydać na opiniotwórczą gazetę (ograniczając tym samym pole manewru redakcjom).
3. Nieodpowiedni Krok numer 3 jest konsekwencją kroków pierwszego i drugiego. Redakcje gazet, które cierpią na niedofinansowanie, są łatwym kąskiem dla tych wszystkich spin doctorów, którzy przychodzą im z odsieczą oferując gotowe materiały PR. W dodatku za darmo! Jednakże taki gotowy piarowski artykuł wpływa znacząco na dziennikarską wiarygodność obniżając jednocześnie przychód wydawcy. Minęło trochę czasu nim wydawcy zdali sobie sprawę z tego, że te „kolateralne produkty” mogą przynosić zyski. No cóż, lepiej późno niż wcale.
4. Nieodpowiedni Krok numer 4 bezwstydnie promuje te produkty na stronach, na których pisze się komentarze. Przynajmniej w oczach co inteligentniejszych czytelników, takie zachowanie (z wielkim prawdopodobieństwem ) przyczyni się jeszcze bardziej do obniżenia wiarygodności dziennikarskiej.
5. Nieodpowiedni Krok numer 5 wykorzystuje bezlitośnie dziennikarzy i bez skrupułów plądruje finanse redakcji. Dziennikarska jakość, jak i wiarygodność ulegają zniszczeniu. I wszystko to w zgodzie z Nieodpowiednim Krokiem numer 3.
Autorem tej tragikomedii, w której główną rolę gra The Los Angeles Times, jest Mark Willes. To on w całości ponosi odpowiedzialność za obecny kryzys, który przechodzi ta prestiżowa gazeta. Willes, manager bez żadnego doświadczenia w „przemyśle prasowym” w niemalże wyimaginowany sposób próbował z publikacji uczynić źródło dochodów. Wywodzący się z sektora gastronomicznego, Willes miał kilka dobrych pomysłów, które mogłyby uchronić supertankowiec przed zatonięciem (bez niszczenia jego dziennikarskiej integralności). Zamiast powitania z otwartymi rękami, został zaatakowany przez swoich własnych dziennikarzy, jak również tych pracujących dla konkurencji. W ostateczności zrezygnował. Dziś mieszka na Hawajach. Jest emerytem, który być może wyczekuje momentu, kiedy mieszkańcy Los Angeles i Europy przypomną sobie jego rady i przestaną zmieniać redaktorów naczelnych jak rękawiczki.
Tłumaczenie: AW