USA: Fatalna zmiana właściciela

28 kwietnia 2008 • Zarządzanie Redakcją • by

Neue Zuercher Zeitung, 11 kwietnia 2008

Lokalna gazeta zdobyła rozgłos poza swoim terytorium. Mało tego – gazecie tej udało się zdobyć Nagrodę Pulitzera. Jednakże w pewnym momencie nowy właściciel, absolwent renomowanej szkoły dziennikarskiej, spróbował ją intelektualnie ubogacić. Od tego czasu, niestety, gazeta stopniowo się pogrąża. Przez lata The Point Reyes Light, lokalny tygodnik wydawany w hrabstwie nieopodal San Francisco, był wiarygodnym źródłem lokalnych informacji skierowanych do 13 wspólnot zamieszkujących ten rejon.

Po tym, jak wydawcy i redaktorowi naczelnemu w jednej osobie, Dave’owi  Mitchellowi, przyznano Nagrodę Pulitzera za materiał śledczy poświęcony sekcie religijnej, sława małej lokalnej gazety  rozeszła się daleko poza granice Marian County. Gazeta okazała się nie tylko latarnią, która wysyła znaki statkom pływającym wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, ale przede wszystkim latarnią dla amerykańskich lokalnych gazet, rzucającą światło na bieżące wydarzenia.
To, że gazeta otoczona została pewnym kultem wśród lokalnej społeczności związane jest na pewno z faktem, że region, na którego terytorium jest ona rozprowadzana, wciąż jest tak różny od tego co normalnie wyobrażalibyśmy sobie o amerykańskim Zachodzie. Oddalona zaledwie kilka mil od San Francisco dolina, do której można dostać się tylko krętymi drogami, otoczona z jednej strony przez ocean, a z drugiej przez góry, stała się swoistym sanktuarium, do którego pielgrzymują raczej ekscentrycy. Farmerzy, ranczerzy, rybacy i poławiacze ostryg są tu obecni od niedawna, podczas gdy hippisi i im podobni przebywają tutaj od dziesięcioleci. To tutaj, ukryta głęboko w górach okrążających Skywalker, mieści się słynna wytwórnia filmowa Lucasfilm,  często korzystająca z  animacji komputerowej i mająca bezpośredni dostęp do Doliny Krzemowej. Ekologom nadal udaje się jednak powstrzymać magnatów budowlanych i developerów z dala od doliny.
Część tego sukcesu można z pewnością przypisać The Point Reyes Light. Jego poprzedni wydawca był i wciąż jest czuły na wszelkie ekologiczne kwestie. Przede wszystkim jednak, wyraźnie zaznaczył swoją obecność w newsroomie i zawsze był do dyspozycji swoich czytelników. „Odnoszące sukcesy lokalne gazety mają wydawców, którzy przez 24 godziny na dobę siedzą w swoich redakcjach, dzielą się swoim doświadczeniem dziennikarskim i zawsze mają otwarte oczy” – mówi, dmuchając w swoją fajkę,  Mitchell. The Point Reyes Light zawsze była zainteresowana sprawnym przepływem informacji.
Niestety, wszystko to zmieniło się kiedy Mitchell postanowił przejść na emeryturę i sprzedać gazetę. Mówi, że przez wiele lat walki o utrzymanie redakcji  przy życiu w końcu poczuł się wypalony i że był przekonany, że znalazł godnego następcę w osobie Roberta Plotkina. I tak pochodzący z zamożnej rodziny, ukończywszy studia w najbardziej prestiżowej szkole dziennikarskiej Ameryki – nowojorskiej Columbia School of Journalism, Plotkin, mimo, że  nie pochodził z tych okolic, przejął kontrolę nad gazetą. Od tej chwili nowy właściciel czuł się jak wybraniec, który miał unowocześnić gazetę i wprowadzić do niej elementy nowoczesnego dziennikarstwa. Jednakże stracił on kontakt z rzeczywistością do tego stopnia, że styczniowy Columbia Journalism Review,  jedna z najlepszych publikacji tego rodzaju w USA, poświęcił długi i nieszczędzący krytycznych uwag  Plotkinowi i jego Point Reyes Light, artykuł.
Symboliczne znaczenie ma tutaj także fakt, że z logo gazety usunięta została latarnia, krótko po tym jak światowej sławy projektantka graficzna Maria Garcia została poproszona o lifting gazety.
Na swoim sumieniu Plotkin ma więcej ciężkich grzechów. Kiedy lokalni sprzedawcy, w większości będący w trudnej sytuacji finansowej, rozpoczęli kampanię pod hasłem „Kupuj lokalnie”,  gazeta Plotkina szydziła z podwyżki cen miejscowych dystrybutorów. Niektórzy z nich zwrócili egzemplarze The Point Reyes Light wydawcy, zapowiadając przy tym, że nie będą więcej sprzedawać gazety w swoich sklepach. Podobnie zareagowali lokalni reklamodawcy. Następnym krokiem, jaki podjął Plotkin, była nagonka na strażaków z sąsiedniego Stinson Beach. Artykuł był tak jednostronny, że kiedy Plotkin i jego żona pojawili się na lokalnym przyjęciu, zostali grzecznie acz zdecydowanie  poproszeni o jego opuszczenie.
Co więcej nowy wydawca próbował swego szczęścia jako magik i finansowy czarodziej obiecując swoim czytelnikom, że stworzy z ich dotychczasowej gazety coś na wzór New York Timesa of West. Nazwał się przy tym Che Guevarą literackiego i rewolucyjnego dziennikarstwa. I tak gazeta była robiona przez stażystów, którzy nie tylko w USA, ale także w innych krajach, marzą o tym by uprawiać dziennikarstwo. Niestety dziennikarze – stażyści pochodzili spoza terenu, o którym mieli pisać reportaże.
Wyniki sprzedaży gazety, obecnie trzymane w tajemnicy przez wydawcę, najprawdopodobniej odnotowały spadek. Przychód z reklam w hrabstwie Marin County, od którego ostatecznie gazeta jest uzależniona, nie jest taki ogromny. „Zadowalał mnie nawet niewielki przychód z ogłoszeń” – wyjaśnia Mitchell, dodając przy tym, że The Point Reyes Light nigdy nie było dojną krową. To z pewnością  wyjaśnia fakt, że były właściciel gazety nie może poszczycić się okazałą willą, a raczej małym i skromnym domkiem z sąsiedztwa. Mimo to ten skromny domek  jest dla wielu  przedmiotem zawiści. Oczywiście Plotkin potwierdza, że dochód z reklamy nie jest duży – „drzewa i krowy nie są zainteresowane wykupywaniem przestrzeni reklamowej w gazecie” – ironizuje Plotkin, nie wspominając ani słowa o bojkocie urządzonym przez lokalnych sprzedawców.
Nowy właściciel nie postrzega gazety w kategoriach inwestycji. Podkreśla, że jego intencją było kupienie „perły” – najlepszej małej gazety na świecie. Jednak Mitchell uważa, że dla jego następcy gazeta jest swego rodzaju  „zabawką”. Przy dokładniejszym przejrzeniu wydania specjalnego (rocznicowego) The Point Reyes Light opublikowanego rok po tym, jak Plotkin kupił gazetę w listopadzie 2006 roku tylko po to, by pokazać innym, jak sukces odniósł i jak świetnie mu się powodzi, uwaga Mitchella wydaje się trafiona.W wydaniu specjalnym można znaleźć wiele długich tekstów, które bardziej pasują do intelektualnego magazynu niż do gazety o lokalnym zasięgu. Oczywiście artykuły te są warte przeczytania i raczej  przeznaczone dla bardziej wymagającej grupy odbiorców niż dotychczasowi czytelnicy The Point Reyes Light. Poza tym w gazecie za dużo jest tekstów autorstwa samego Plotkina. Wydrukował on około 20 swoich artykułów, które delikatnie rzecz ujmując są dlań trochę ośmieszające. Na przykład kiedy Plotkin porównuje swoją osobę do właścicieli takich amerykańskich dzienników jak The New York Times, The Los Angeles Times czy The Wall Street Journal: „Czy to motywowane  służbą publiczną, nobliwym obowiązkiem, czy próżnością, właściciele rezygnują z wielkiego zarobku na rzecz wielkiego dziennikarstwa. Jedno co mogę wam obiecać to , że moja próżność jest wystarczająca do robienia jakościowej gazety”.
Mimo całej tej niedobrej sytuacji, The Point Reyes Light wciąż przynosi zyski, bo jego czytelnicy są do gazety niezwykle przywiązani i nie chcą przestać kupować swojego ulubionego lokalnego dziennika. „To wielka gazeta, która ma problem” – deklaruje Plotkin. Dlatego internet nie stanowi dla niej żadnego zagrożenia. Jest tylko „platformą autopromocji, swoistą witryną”.
Magazyn branżowy Editor & Publisher (wydanie z lutego tego roku) zdaje się to potwierdzać. Do tej pory strony internetowe nie miały prawie żadnego wpływu na finanse lokalnych gazet. Zdaje się to także potwierdzać opinia wygłoszona przez Edwarda Seatona, redaktora naczelnego The Manhattan Mercury z Kansas: „To był najlepszy rok w całej naszej historii”.  John Tomkins, wydawca 71 tygodników, które pojawiają się w lokalnych  wspólnotach w dziewięciu zachodnich stanach USA, także przychyla się ku tej ocenie. Dlatego autor artykułu w  Editor & Publisher kończy trochę poetycko stwierdzając, „że lokalne gazety w większości małych miast Stanów Zjednoczonych mogą być przedstawione w słonecznym stylu Normana Rockwella”. Rockwell, bardzo popularny artysta z początków XX wieku, namalował prawdziwie idylliczny obraz USA – w jasnych i pięknych kolorach. Obraz był tak idealistyczny, że aż kiczowaty. Jak dotąd małe reklamy nie przeniosły się do internetu. „ Na obszarach wiejskich jeszcze trochę to potrwa nim sieć zadomowi się tam na dobre”  – mówi Mitchell.
W przypadku Plotkina, to jednak nie internet jest zagrożeniem, ale po prostu konkurencja. Na Północy West Marin Citizen zapowiada inwestycje na niszy rynkowej zapoczątkowanej przez Plotkina. Podczas gdy konkurent jest bardziej pragmatyczny i twardo stąpa po ziemi, to odmieniony graficznie  The Point Reyes Light wydaje się żyć jakby w innym świecie. Plotkin przywitał swego rywala z otwartymi ramionami, chcąc przez to udowodnić, że to właśnie jego gazeta jest najlepsza. Chociaż brzmi to jak zapowiedź typowo amerykańskich zawodów sportowych,  faktem jest, że na dłuższą metę Marin County jest po prostu za małe by utrzymać dwie lokalne gazety.
Z całej tej historii wynika następujący morał: wielkie dziennikarskie ambicje nie wystarczają. W szczególności na lokalnym rynku, na którym przetrwa tylko ten kto jest w stanie zagwarantować utrzymanie odpowiedniej liczby swoich czytelników. Dla dziennikarstwa zdolność uważnego słuchania jest ważniejsza niż poszukiwanie prawdy, czy nawet wygłaszanie kazań.
Tutaj jednak ironia polega też na tym, że sznurki pociągane są w… Nowym Jorku. Tak, w Nowym Jorku. Poza Mitchellem i Plotkinem, jest jeszcze jedna, zaangażowana w to wszystko osoba. Osoba, która już dawno zeszła z tego ziemskiego padołu, ale pamięć o niej jest wciąż żywa. Tą osoba jest Joseph Pulitzer. Nieśmiertelność zapewniły mu na początku ubiegłego wieku ufundowanie nagrody i założenie Columbia School of Journalism. Bez niego z całą pewnością The Point Reyes Light nigdy nie otrzymałoby nagrody i nigdy nie byłoby możliwe przekształcenie lokalnej gazety w prominentną ikonę. Z drugiej strony bez Pulitzera i Columbia University, Plotkin nie popadły w taką megalomanię, która doprowadziła go ostatecznie do jego zguby i to  zarówno jako dziennikarza i jako wydawcy. Dalej, bez Nagrody Pulitzera, The Point Reyes Light nie zostałby „perłą” czy „zabawką” , na którą Plotkin tak bardzo chciał położyć rękę.
I w końcu bez Pulitzera nie powstałby Columbia Journalism Review, któremu musimy oddać należyty honor za opisanie tej całej historii. Nawiasem mówiąc redakcja tego prestiżowej publikacji znajduje się w tym samym budynku, w którym urzęduje Komitet Nagrody Pulitzera i znajduje się słynna szkoła dziennikarska założona przez węgierskiego emigranta.

Tłumaczenie: Angelika Wyka

Send this to a friend