Neue Zuercher Zeitung, 17 kwietnia 2009
Czy kolumny ze sprostowaniami wzmacniają wiarygodność mediów informacyjnych?
Częsta ofiara dziennikarskich błędów, Barack Obama, mógłby stworzyć całą listę z przekręconym swoim nazwiskiem. Dziennikarz, Craig Silverman, na blogu RegretTheError.com [żałuję błędu] publikuje coroczny raport, w którym rejestruje zestaw dziennikarskich gaf. Autor wyjaśnia, że „Im większą uwagę mediów skupia dana osoba, tym częściej także pada ofiarą błędów – to reguła”. Silverman ujawnia, z nieskrywaną przyjemnością, jak wielu reporterów wpadło w tarapaty z powodu nazwiska – Barack Obama – w ciągu minionego roku. Na przykład CNN i New York Post przekręciły jego nazwisko w „Osama”.
Podstawa solidności
Silverman, który ostatnio napisał na ten temat książkę, będzie prawdopodobnie szukał pracy w branży związanej z wynajdywaniem i publikowaniem błędów. Zwłaszcza że kultura dziennikarstwa starego i nowego świata zasadniczo się różnią w kluczowej kwestii. W Stanach Zjednoczonych większość dziennikarzy przyznaje, że błędy wymagają sprostowania i jeśli uczyni się to z własnej woli zwiększa to wiarygodność działów redakcyjnych.
Bill Kovach i
Tom Rosenstiel , których
Committee of Concerned Journalists urósł do rangi najważniejszych ruchów na rzecz jakości dziennikarstwa, twierdzą, że „dokładność jest podstawą, na której zbudowana jest cała reszta: kontekst, interpretacje, dyskusje, cała komunikacja społeczna. Jeśli podstawa tego nie utrzyma, wszystko inne ulega zniszczeniu”.
W 1936 roku Mitchell Charnley, wydawca gazety lokalnej i wykładowca dziennikarstwa na Uniwersytecie Minnesoty, przeprowadził pierwsze systematyczne badania na temat nieścisłości w relacjach dziennikarskich. Mitchell zebrał w summie 1000 artykułów z gazet lokalnych i przesłał je do tych, którzy byli w nich wymieniani jako źródła informacji. Z ich pomocą ustalił, że w blisko połowie artykułów (46 proc.) znajdują się błędy. Charnley powtórzył to badanie kilkakrotnie, a jego metoda wydaje się odpowiednia także dla dzisiejszych badań, gdyż obecne pokazują, że liczba błędów utrzymuje się na być może rekordowym poziomie. W badaniu o największej jak dotąd skali, Scott R. Maier z Uniwersytetu w Oregonie przeanalizował 4800 artykułów z 14 różnych gazet i ustalił, że w 61 proc. relacji i reportaży znajduje się przynajmniej jeden błąd. Ostatnio Maier przebywał w szwajcarskim kantonie – Ticino, gdzie jego pomysł został skopiowany dla Uniwersytetu w Lugano, który przeprowadzi podobne badania na prasie szwajcarskiej i włoskiej.
Błędy w 61 procentach relacji
Niemal wszystkie amerykańskie gazety poprawiają błędy w swoich artykułach w „kącikach sprostowań”, w specjalnie wyznaczonych sekcjach. O ile amerykańskie gazety robią to dobrowolnie, o tyle media europejskie wolą swoje niedokładności ukrywać. Kilka lat temu większość (58 proc.) amerykańskich dziennikarzy wciąż wierzyło w to, że skorygowanie błędu odbywa się „zawsze” tuż po jego wykryciu. Ale czytelnicy byli zdecydowanie bardziej realistyczni. Tylko 20 procent z nich wierzyło, że błędy zostaną odnotowane.
Opierając się na kryteriach Maiera, gdyby każdy błąd miał zostać skorygowany, potrzebna by była na to cała strona – twierdzi Maier. Badacz przyjrzał się bliżej dziesięciu regionalnym gazetom amerykańskim i odkrył, że – w przeciwieństwie do przekonań większości dziennikarzy – ponad 98 proc. wszystkich błędów nie zostało sprostowanych (zobacz Neue Zürcher Zeitung z 3. marca 2006 roku). Czy zatem badania Maiera nie są wodą na młyn dla działów redakcyjnych, które nawet nie starają się dokonywać poprawek? Nie, ponieważ inne badanie wyraźnie potwierdziło, że czytelnicy w USA w imponującej większości (63proc.), doceniają kolumny ze sprostowaniami.
Wyzwaniem jest dokonywać korekty w relacjach solidniej, szczególnie gdy mogą one wprowadzać czytelników w błąd. Pierwszym krokiem byłoby przyznanie, że badania dotyczące częstości występowania błędów są użyteczne. Do wprowadzenia każdorazowej korekty zamiast arbitralnej niezbędny jest klimat otwartej dyskusji w działach redakcyjnych. Nawet jeśli to się uda, to zdaniem Maiera problem pozostanie: „Bo nie ma wyróżnień za dokładne relacjonowanie”. Ponieważ precyzja jest oczekiwana automatycznie, zanika indywidualna motywacja, a doświadczeni dziennikarze liczą na to, że większość ich informatorów ze względu na apatię, strach lub koszty nie będzie występować z żądaniami sprostowań błędów. I co jest typowe, sankcje za brak korekty nie istnieją.
Staranna Chicago Tribune
Najbardziej wyczerpujący pod względem likwidacji błędów projekt jak do tej pory wystartował pod koniec lat 90. w Chicago Tribune. Bez biurokratycznych skrupulatności i księgowości inicjatywa nie mogłaby być realizowana. Każdy błąd był systematycznie zapisywany. Najważniejszym zadaniem było ustalić, w jaki sposób błąd powstał, kto go popełnił, kto wykrył i czy można go było uniknąć. Ostatecznie powstała specjalna instrukcja („Error Policy Manual ”), jako właściwy przewodnik, mający zapobiegać powstawaniu błędów. Jak można sobie wyobrazić propozycja ta nie spotkała się z wielkim entuzjazmem ze strony redakcji. Tworzenie listy pomyłek stało się denerwującym zadaniem, a dziennikarze i wydawcy obawiali się kary za swoje grzechy zaniechania. Obawy te w końcu zniknęły, gdy redaktor naczelny pomyślnie je ugasił . Odpowiednie programy szkoleniowe zostały skierowane nie tylko do słabszych dziennikarzy. Wszyscy, od stażystów do laureatów nagród Pulitzera, zostali zaproszeni do wzięcia udziału w warsztatach. Howard Tyner, ówczesny redaktor naczelny gazety, był dzięki temu w stanie zredukować liczbę błędów niemal o połowę w ciągu pięciu lat. Statystycznie redukcja wyniosła z 4,5 do 2,5 błędów na stronę.
Jak wielkie są szanse na to, żeby inne redakcje wprowadziły w życie podobne inicjatywy? Scott Maier nie jest zbytnim optymistą. Dla pojedynczego dziennikarza, wygodniej jest ukrywać błędy niż je dobrowolnie samemu ujawniać w kolumnie sprostowań kolegi z pracy. Nawet jeśli nazwisko autora lub jego inicjały nie są użyte w rubryce sprostowań, każdy w redakcji będzie wiedział, kto popełnił błąd. Zatem takie jednostkowe wystąpienie naraża na szwank reputację dziennikarza, który w przeciwieństwie do swoich bardziej wyluzowanych kolegów okaże się sumiennym korektorem. Maier wyjaśnia, dlaczego polityka korygowania , będąca zadaniem redaktorów prowadzących, jest utrzymywana w tajemnicy, nawet w USA.
“Osiągnęliśmy nieosiągalne”
Jack Shafer z czasopisma internetowego Slate słusznie postrzega sprawę zapobiegania błędom i ich prostowania jako problem ekonomiczny . Twierdzi, że „W analizie strat-zysków dotyczącej zapobieganiu występowania błędów gazety prawdopodobnie osiągnęły już wszystko, co można było osiągnąć.” Jednakże Scott Maier, który zanim został naukowcem przez wiele lat pracował w redakcji, nie zgadza się z jego stwierdzeniem. Zdaniem Maiera, reporterzy i wydawcy, aby uzyskać większą precyzję i wiarygodność, powinni zawsze zadawać sobie dwa następujące pytania: „Skąd ja to wiem?”- aby zidentyfikować poważne rzeczowe błędy i „Jak czuliby się bohaterowie opowiadania podczas jego czytania?” – aby uniknąć mniejszych, subiektywnych błędów.
Maier przyznaje, że same kolumny ze sprostowaniami nie rozwiążą problemu wiarygodności dziennikarskiej. „Ważniejsze niż jasne przedstawienie faktów jest to, jak opowieść się rozwija” – twierdzi. „Jej ton, źródła, doniosłość, perspektywa – to jest to, co się naprawdę liczy.”
Dlaczego redakcje w Szwajcarii i w Niemczech są takie niechętne do przyznania się do błędów – to coś, czego Maier nie może zrozumieć. Z jego amerykańskiej perspektywy prostowanie błędów jest imperatywem z czterech zasadniczych powodów. Po pierwsze, wiarygodna gazeta musi eliminować błędy i nieścisłości. Nie sprawdzone błędy lubią się powtarzać, obecnie w jeszcze większym tempie dzięki zastosowaniu Internetu. Dodatkowo, osobista wiarygodność dziennikarzy rośnie, jeśli błędy są ujawniane. I wreszcie, w dzisiejszym świecie komunikacji nieoficjalnej dokładność jest kryterium, dzięki któremu profesjonalni dziennikarze mogą się mienić od blogerów czy dziennikarzy amatorów.
Niestrudzony Craig Silverman zaleca poprawianie błędów jako “sztukę.” Uważa
Iana Mayesa za wzór. W czasie swojej kadencji, Mayes – wieloletni ombudsman
British Guardian – otrzymał 90 tysięcy skarg od czytelników i napisał 14 tysięcy sprostowań dla swojej gazety. Korekty błędów zmieniał w „cuda”, czyniąc wszystko za pomocą kilku słów jasnym, pisząc z odrobiną ironicznego brytyjskiego humoru, jak poważnie zmaga się z niszczeniem błędów. Na przykład: „Napisaliśmy wczoraj na stronie 2 Morecambe, miasto w Lancashire, znowu źle. Często to robimy.” A pół roku później: “Brak wczorajszej korekty był spowodowany raczej technicznymi komplikacjami niż jakimś nagłym przejawem precyzji.”
* Silverman, Craig (2007): Regret the Error, New York: Sterling Publishing