Dobra wiadomość: w epoce tabloidyzacji dziennikarstwo wysokiej próby trzyma się mocno. Zła wiadomość: przynosi ono duże straty finansowe.
„Być może najlepsze czasopismo na świecie” – tak brytyjski Observer określił London Review of Books. LRB jest w chwili obecnej najpopularniejszym magazynem literackim w Europie, a zarazem czasopismem, które nie jest wolne od kontrowersji. Przegląd obchodzi w tym roku 35 rocznicę powstania – początkowo był londyńskim dodatkiem do szacownego New York Review of Books, dziś jednak – taka konstatacja rodzi się przynajmniej po analizie witryn internetowych obu magazynów – przerósł swój pierwowzór. Co ciekawe, w sytuacji, kiedy opiniotwórcza prasa – na przykład Guardian, który w ostatnich latach zasłynął najwyższej klasy dziennikarstwem śledczym (wspomnijmy tylko o WikiLeaks i aferze Edwarda Snowdena) – traci czytelników papierowych wydań, zasięg londyńskiego dwutygodnika rośnie. Obecnie wynosi ponad 64 tysiące egzemplarzy (nieco więcej niż Spectatora), a do tego należy dodać 575 tysięcy czytelników online i 2 tysiące subskrybentów Kindle’a.
Podczas gdy tabloidowe zasady – szybciej, więcej, prościej, barwniej – święcą triumfy w niegdyś renomowanych magazynach, LRB zapełniają gęsto wydrukowane i często pozbawione ilustracji obszerne eseje, dzienniki i recenzje. Bardzo często przekraczają one objętość 10 tysięcy słów. Ich autorami są znani autorzy – wybitni uczeni (jak Perry Anderson czy nieżyjący już Eric J. Hobsbawm), pisarze (jak Will Self czy John Lanchester) i sporadycznie czołowi dziennikarze (jak Patrick Cockburn z Independent).
Redaktor naczelną czasopisma od 22 lat jest 75-letnia Mary-Kay Wilmers. To w dużej mierze jej London Review of Books zawdzięcza pozycję magazynu, którego wpływ daleko wykracza poza mikroświat odbiorców innych magazynów literackich. Czasopismo stawia na jakość, organizując na przykład serię wykładów pisarzy, którzy opowiadają o konkretnej kwestii. Następnie pełny zapis wystąpienia trafia na łamy dwutygodnika. W epoce Twittera, wiadomości zamykających się w 140 znakach, LRB odpowiada na zapotrzebowanie na pogłębioną analizę, poważne drążenie tematu i erudycję piszących.
Londyński magazyn, jakkolwiek nie sposób stwierdzić, że goni za sensacją i popularnością za wszelką cenę, nie unika kontrowersji. W lutym 2013 roku Hillary Mantel określiła księżną Cambridge mianem „manekina z okna wystawowego” (a shop-window mannequin). Tabloid Daily Mail na pierwszej stronie zaatakował LRB, nawet premier David Cameron uznał, że musi wypowiedzieć się w tej kwestii. Kiedy w styczniu 2014 roku James Meek przeanalizował rynek mieszkaniowy w Wielkiej Brytanii, wskazując na pogłębiający się od lat kryzys w tej sferze, wywołało to ogólnokrajową debatę. Faktem jest, że londyński dwutygodnik regularnie oferuje łamy prowokującym rozważaniom, inteligentnym ludziom, którzy – często w sposób kunsztowny – pokazują czytelnikom, że sprawy mają się inaczej niż im się wydawało.
Pisarka Marina Warner, jedna z redaktorek LRB, porównuje magazyn do żywej dyskusji pomiędzy zaangażowanymi w sprawy ludźmi, niewahającymi się stawiać mocne tezy i bronić ich. Wilmers postrzega czasopismo jako antidotum na zgodność opinii pozostałych środków przekazu. Jej zdaniem, gazety mówią wciąż to samo, jeżeli więc pojawi się odmienna opinia, spójna i inteligentna, warto ją wyrazić.
Niestety, pomimo spektakularnego sukcesu, LRB przynosi straty, pokrywane przez rodzinny fundusz samej Wilmers. Kobieta jest córką niemieckiego biznesmena i rosyjskiej Żydówki. Wśród jej przodków od strony matki jest psychoanalityk – Max Eitington i Leonid Eitington, stalinowski agent, który zaplanował zabójstwo Leona Trockiego. Wilmers urodziła się w Chicago, dorastała w Nowym Jorku, przeniosła się z rodziną do Brukseli, a następnie została wysłana do prywatnej szkoły w Anglii.
Dzięki fortunie Wilmersów, LRB nie musi martwić się o stan finansów. W styczniu 2010 roku szacowano, że magazyn jest winny funduszowi rodzinnemu 27 milionów funtów. Podstawową stawką dla autora jest 30 pensów za słowo, lecz w przypadku dłuższych tekstów, czasopismo płaci więcej. Nieoficjalnie, twórcy najlepszych artykułów mogą liczyć na nawet na pięciocyfrowe honorarium. Co więcej, pieniądze wypłaca się szybko. Wydawca Przeglądu, Nicholas Spice, przyznaje, że w kategoriach ściśle finansowych model funkcjonowania magazynu jest unikalny. Stabilność ekonomiczną od roku 1980 zapewniają ci sami udziałowcy, i to niezwykle hojni.
Parę miesięcy temu w mediach rozgorzała dyskusja na temat braku równowagi pomiędzy autorami i autorkami londyńskiego czasopisma. Jest to o tyle ciekawe, że Mary Beard wygłosiła na zaproszenie dwutygodnika wykład o uciszaniu kobiet na przestrzeni dziejów. Redakcja dostrzega ten problem i zapewnia, że chciałaby mieć na łamach więcej kobiet, niemniej jednak zdecydowaną większość autorów – aż 82% – stanowią mężczyźni. Ma to wynikać między innymi z tego, że kobiety rzadziej niż mężczyźni chcą pisać krytycznie o innych kobietach. Co więcej, w wielu gałęziach nauki, takich jak historia drugiej wojny światowej czy makroekonomia, kobiety są w mniejszości. Dodajmy, że wśród redaktorów LRB jest pięć kobiet i czterech mężczyzn. Magazyn twierdzi, że nierówność płci autorów na jego łamach jest odzwierciedleniem nierówności w niedoskonałym świecie. Wśród krytyków furię wywołała wypowiedź Wilmers z roku 2001, w której stwierdziła ona, że kobiety są często zajęte dziećmi, gotowaniem i obowiązkami domowymi i nie mają czasu, aby pisać. Niewykluczone, że w pewnej mierze odpowiada to stanowi faktycznemu, lecz brzmi dość obcesowo, szczególnie w epoce politycznej poprawności.
Na zakończenie warto powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, należy mieć nadzieję, że jeszcze przez długie lata wydawca LRB będzie w stanie pokrywać generowane przez magazyn straty i nie uczyni ich mniejszymi, jeśli miałoby to skutkować obniżeniem jakości czasopisma. Po drugie, w polskim krajobrazie medialnym daje się odczuć wyraźnie brak analogicznego tytułu. Magazynu, który nie przejmując się postępującym upadkiem wysokiej jakości dziennikarstwa – które, jak mawiają księgowi i menedżerowie koncernów medialnych, zwyczajnie się nie sprzedaje – dostarczałby pogłębionych analiz literackich, społecznych i politycznych. Wydaje się, że w 38-milionowym państwie znalazłoby się wystarczająco wielu uznanych autorów (jeśli nie mogących zapełnić łam wartościową treścią co dwa tygodnie, to może choć raz w miesiącu). Niestety, nie widać na horyzoncie szczodrego dobroczyńcy, wydającego co roku setki tysięcy lub nawet kilka milionów złotych na podniesienie kultury intelektualnej Polaków. Co prawda w Wielkiej Brytanii również zarabia się na show o gotowaniu, śpiewaniu i tańcu, lecz chcący pogłębionej wiedzy o świecie mogą liczyć na kilka poważnych tytułów. London Review of Books przysługuje tu zatem zasłużony status perły w koronie nie tylko brytyjskich, ale światowych mediów.
Źródła:
Witryny internetowe London Review of Books, Guardiana i Observera
Zdjęcie: Kake / Flickr CC
Tagiczasopisma, dziennikarstwo brytyjskie, finansowanie dziennikarstwa, London Review of Books, magazyny literackie, Mary-Kay Wilmers