Przeszłość i przyszłość polskich badań nad mediami

14 lutego 2014 • Dziennikarstwo Branżowe • by

Wywiad z prof. dr hab. Walerym Pisarkiem na temat mediów i dziennikarstwa w okresie PRL-u, transformacji systemowej i demokracji.

Paulina Barczyszyn: Jako osoba urodzona w przełomowym roku 1989, poznaję pracę naukową i sposób funkcjonowania mediów w demokracji, natomiast Pan Profesor swoje działania naukowe rozpoczął w zupełnie innych realiach. Zaczynał Pan Profesor swoją pracę naukową w 1958 r., a przez 38 lat od 1962 do 2000 r., był dyrektorem Ośrodka Badań Prasoznawczych. Były to lata prężnego rozwoju tej placówki naukowej, mającej wysoką ocenę nie tylko w kraju, ale też i na świecie. Jak udało się w tamtych czasach rozwijać Ośrodek Badań Prasoznawczych i prowadzić badania?

Walery Pisarek: Ja bym odwrócił to pytanie i zapytał, dlaczego współcześnie, w III RP, nie udało się ani Ośrodkowi rozwijać dalej, ani nie powstała inna instytucja, która by odgrywała taką rolę, na taką skalę i w takim zakresie, jak Ośrodek w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i ewentualnie osiemdziesiątych. Nie uważam, że dzisiaj nie prowadzi się sensownych badań czy też badań, które są równie dobre jak tamte. Rozwój nauki zaowocował tym, że opracowano nowe metody, techniki i narzędzia badawcze albo udoskonalono stare, dzięki czemu na pewno wiele badań prowadzonych w III Rzeczypospolitej znacznie przewyższa to, co przynajmniej w niektórych dziedzinach zostało zrobione wcześniej.

Ale wróćmy do Pani pytania o uwarunkowania twórczego rozwoju OBP przed 1989 r. W tym kontekście zacznę od przypomnienia, że władza, tzn. rządząca partia w Polsce Ludowej nie była monolityczna. Zagrożeniem dla każdej aktualnie rządzącej frakcji byli ewentualni konkurenci. Gdyby na czele Ośrodka lub w jego kierownictwie znalazł się ktoś o ambicjach politycznych, to z całą pewnością ani on sam, ani cały Ośrodek nie przeżyłby kolejnej zmiany ekipy władzy. W Ośrodku nie pracowali ludzie z ambicjami politycznymi. Nie było też ściślejszych powiązań ani ostrzejszych antagonizmów z konkurującymi ze sobą ugrupowaniami w ramach partii.

Znalazłem się na stanowisku szefa Ośrodka po tragicznej śmierci w katastrofie lotniczej 2 kwietnia 1969 r. Ireny Tetelowskiej, która była nie tylko dyrektorem Ośrodka, ale i głównym twórcą jego koncepcji oraz profesora Zenona Klemensiewicza, przewodniczącego Rady Naukowej. Kiedy ich zabrakło, okazało się, że jestem jedyną osobą ze stopniem naukowym w całym zespole OBP, wobec tego musiałem się opiekować jego dalszą egzystencją, oczekując ewentualnego nowego dyrektora. Okres mojego tymczasowego pełnienia funkcji dyrektora trwał ponad dwa lata i skończył się z upadkiem ekipy Gomułki w następstwie tzw. wydarzeń grudniowych 1970 roku na Wybrzeżu, które wyniosły do władzy ekipę Gierka. Z początkiem lat siedemdziesiątych XX w. – i zgodnie z zasadą, że to, co było nie do przyjęcia za Gomułki, stało się aprobowalne za Gierka – zostałem mianowany dyrektorem Ośrodka Badań Prasoznawczych. Ośrodek był już wtedy liczącą się instytucją ogólnopolską podlegającą Komitetowi Centralnemu. Dla Ireny Tetelowskiej to było za mało. Od samego początku bowiem chciała, abyśmy się stali jedną z najważniejszych placówek medioznawczych w skali światowej.

Moi poprzednicy, tzn. Ignacy Krasicki i Irena Tetelowska, zadbali o dobre stosunki międzynarodowe. Nawiązali je z Moskwą, czyli z Wydziałem Dziennikarstwa Uniwersytetu Moskiewskiego oraz z Pragą, która była siedzibą Międzynarodowej Organizacji Dziennikarzy. Ośrodek miał również dzięki ich staraniom dobre relacje z Paryżem, jako siedzibą UNESCO, które właśnie w tych latach, kiedy Ośrodek powstawał, zaczęło realizować program wykorzystywania mediów dla rozwoju społecznego, ekonomicznego i kulturalnego krajów rozwijających się. Przez kilka lat ważnym punktem oparcia na Zachodzie była Lozanna w Szwajcarii, w okresie prezydentury Jacquesa Bourquina siedziba International Association for Mass Communication Research (obecnie International Association for Media and Communication Research). Nawiasem mówiąc, kolejni przewodniczący IAMCR składali wizyty w OBP w Krakowie: Jacques Kayser (jako zastępca Fernanda Terrou), Raymond Nixon, Jacques Bourquin, James Halloran.

Prawdę mówiąc, w latach sześćdziesiątych relacje z Lozanną i IAMCR były dla Ośrodka mniej istotne niż z Paryżem, a zwłaszcza z Moskwą. Dobre stosunki z Wydziałem Dziennikarstwa Uniwersytetu Łomonosowa były tak ważne dlatego, że wedle niepisanej zasady to, co było aprobowane przez towarzyszy radzieckich, nie powinno być krytykowane w Polsce. Dobre stosunki z moskiewskim Wydziałem Dziennikarstwa, którym przez ponad pół wieku kierował Yassen Zassursky, były istotne również dlatego, że Ośrodkowi zdarzały się w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych [XX w.] wpadki, które polegały na przeciekach niepomyślnych dla władzy wyników badań Ośrodka na Zachód, w tym także do Radia Wolna Europa. Przyjacielskie relacje z Moskwą i Leningradem chroniły nas także przed krytyką ze strony najbardziej ortodoksyjnych wydziałów dziennikarstwa w innych krajach komunistycznych.

Także to, że nie byliśmy nastawieni ani na zaszczyty i stanowiska, ani na zarobki, zapewne nie było obojętne dla istnienia i rozwoju Ośrodka. Ale nieporównanie ważniejszy był fakt, że mieliśmy mecenasów wśród najwybitniejszych uczonych polskich. Od samego początku istnienia Ośrodka Irena Tetelowska dbała o to, aby zapewnić Ośrodkowi życzliwą współpracę i pomoc tak znakomitych polskich uczonych, jak filozof Roman Ingarden, językoznawca Zenon Klemensiewicz, który był prezesem oddziału PAN w Krakowie, ale i wiceprezesem całej PAN, etnolog Kazimierz Dobrowolski, socjologowie Jan Szczepański i Paweł Rybicki, psycholog Włodzimierz Szewczuk, historycy Adam Przyboś i Marian Turowicz czy literaturoznawca Henryk Markiewicz. To bez wątpienia pomogło w powstaniu i rozwoju Ośrodka w tym kształcie, w jakim dotrwał do narodzin III Rzeczypospolitej.

Jakie były obszary badań prowadzonych w OBP?

Zaczęło się od tradycyjnego dla polskiej nauki zainteresowania historią mediów, która zresztą później nie należała do najważniejszych nurtów badań Ośrodka. Wprawdzie w r. 1961, w trzechsetlecie polskiej prasy wystąpiliśmy z reedycją „Merkuriusza Polskiego” pod redakcją Adama Przybosia, ale nie mogliśmy w tej dziedzinie współzawodniczyć z utworzoną w r. 1959 Pracownią Historii Czasopiśmiennictwa Polskiego w Warszawie, a efektem jej pracy była czterotomowa „Historia prasy polskiej” oraz późniejsze opracowania o radiu. Głównym przedmiotem badań Ośrodka było czytelnictwo gazet i czasopism oraz odbiór mediów powiązany z sondażami opinii społecznej, tak w ujęciu socjologicznym, jak i psychologicznym. Podstawą bardzo silnej pozycji Ośrodka w tej dziedzinie była własna ogólnopolska sieć przeszkolonych ankieterów, umożliwiająca prowadzenie sondaży opinii i aktywności medialnej mieszkańców Polski na wielkich, czasem kilkunastotysięcznych reprezentatywnych próbach. Badany był również język jako jedno z głównych narzędzi komunikacji społecznej. Na wynikach tych badań opierały się opracowane w Ośrodku nie tylko poradniki językowe dla dziennikarzy i stylebooki, ale także prace opisowe bez ambicji preskryptywnych, a wśród nich pierwszy słownik frekwencyjny polszczyzny w prasie. Obiektem zainteresowań badawczych Ośrodka były też modele organizacji pracy redakcji, formy kolportażu prasy i inne kwestie ekonomiczne działalności mediów, na przykład to jak układały się wpływy i koszty produkowania gazet w Polsce w porównaniu z krajami o gospodarce wolnorynkowej. Bardzo aktywna była Pracownia Prawna. W PRL-u nie było ustawy o prawie prasowym, ale wiele różnych rozporządzeń i ustaw bezpośrednio lub pośrednio regulowało funkcjonowanie środków komunikowania masowego. Opracowaliśmy i wydaliśmy opasły zbiór tych przypisów pt. „Prawo o prasie”. Z biegiem lat okazało się, że nie ma nauki, która by się interesowała jakimś aspektem mediów periodycznych i jednocześnie pozostawała poza zasięgiem zainteresowań Ośrodka.

Zgodnie z koncepcją Ireny Tetelowskiej komunikowanie, zarówno indywidualne, jak i instytucjonalne, składa się z trzech faz (nadawcy, przekazu i odbiorcy), którym odpowiadają trzy jego funkcje: intencjonalna, potencjalna i realnie pełniona (chcemy coś powiedzieć, mówimy coś, to coś jest przez kogoś jakoś odbierane. Cały ten trójfazowy proces powinien być objęty badaniami z wykorzystaniem metod z różnych dyscyplin naukowych. Sama Irena Tetelowska była pionierką, jeśli chodzi o analizę zawartości prasy w Polsce. Kiedy jej zabrakło, starałem się kontynuować rozpoczęte przez nią zadanie standaryzacji tej metody badania najbardziej materialnej fazy procesu komunikacji.

Ale nie zawsze byłem jej wiernym uczniem. Wbrew niej uważałem, że każdy, kto chce pracować w Ośrodku, musi – chociaż przyszedł jako socjolog, psycholog, prawnik, ekonomista czy językoznawca – poczuć się badaczem procesu komunikacji i uzupełnić ewentualne braki własnej podstawowej wiedzy z tego zakresu. Kiedy zaś zostałem dyrektorem Ośrodka, zerwałem z jego strukturalnym podziałem na pracownie według dyscyplin naukowych: psychologiczną, socjologiczną itd. Zamiast nich powstały trzy duże pracownie: Pracownia Badań Nadawcy, Pracownia Analiz Zawartości Mediów i Pracownia Badań Odbioru. Wszystkie trzy miały ze sobą współpracować w badaniach nad całym procesem i jego uwarunkowaniami a nie tylko nad jedną fazą.

Aby instytucja naukowa mogła owocnie pracować i to nie tylko doraźnie, ale przez dziesięciolecia musi mieć bardzo dobrą bibliotekę. I Ośrodek dość szybko się takiej biblioteki dorobił. Jej najstarsza część sięgała lat przedwojennych: były to fragmenty księgozbioru warszawskiego Instytutu Wiedzy o Prasie Stanisława Jarkowskiego, który to instytut po wojnie odrodził się na rok czy dwa w Warszawie jako Polski Instytut Prasoznawczy. Bibliotekę, która pozostała po tym instytucie przekazano Ośrodkowi. Stało się to z wielką korzyścią dla OBP, choć otrzymana literatura nie była całkiem aktualna. Potrzebę nowej literatury zaspokajały dobre kontakty międzynarodowe, dzięki którym dostawaliśmy z różnych krajów książki i czasopisma. Poza tym mieliśmy też fundusze z RSW na zakup najnowszej literatury, która wzbogacała naszą bibliotekę obficiej niż biblioteki uniwersyteckie. Dzięki temu prenumerowaliśmy najważniejsze czasopisma medioznawcze, takie jak „Journal of Communication”, „Public Opinion Quarterly”, „Journalism Quarterly”, „Publizistik” i systematycznie omawialiśmy je w naszych „Zeszytach Prasoznawczych”. Nawiasem mówiąc, sytuacja zmieniła się z chwilą przejęcia Ośrodka przez Uniwersytet, kiedy zabrakło funduszy na książki i czasopisma. To wtedy doświadczenie nauczyło mnie, że ograniczenia ekonomiczne są znacznie bardziej dotkliwe niż ograniczenia polityczne. Z ograniczeniami politycznymi można się uporać a z prawdziwymi ograniczeniami ekonomicznymi raczej nie.

Miał Ośrodek nie tylko świetną bibliotekę, ale i niezwykłe, jak na owe czasy, zaplecze bibliograficzno-dokumentacyjne. Przez ponad dwadzieścia lat (1965-1987) każdy dłuższy artykuł poświęcony mediom, opublikowany nawet w codziennej gazecie w Polsce, był rejestrowany i streszczany w opracowywanej i publikowanej przez OBP „Polskiej bibliografii adnotowanej wiedzy o środkach komunikowania masowego”. Stworzył ją i redagował przez cały czas Sylwester Dziki. Wprowadzimy ją do Internetu, ponieważ dla badaczy mediów w Polsce Ludowej jest to materiał bardzo cenny.

W 1976 r. ukazała się nasza „Encyklopedia wiedzy o prasie”, która ciągle bywa jeszcze cytowana nie tylko w pracach magisterskich czy licencjackich, ale także i w czasopismach naukowych i nie tylko polskiej literaturze. W tym czasie uznaliśmy też, że aby ułatwić medioznawcom wzajemne kontakty nie tylko w Polsce i nie tylko w Europie, potrzebny jest „Who’s Who” w badaniach nad komunikowaniem masowym na świecie. Po trzech czy czterech latach materiał był gotowy. Początkowo opublikowaliśmy go w dość siermiężnej formie (ale z fantazją, bo ze znakami zodiaku!) w Polsce jako „Word Directory of Mass Communication Researchers”. Jego nowa uzupełniona (oczywiście przez nas) edycja pod tytułem „Who’s Who in Mass Communication” została wydana przez renomowane wydawnictwo zachodnioniemieckie K.G. Saur, co niewątpliwie podniosło prestiż publikacji i samego Ośrodka.

Mało tego. Tetelowska została tuż przed swą tragiczną śmiercią wybrana na przewodniczącą sekcji bibliograficznej International Association for Mass Communication Research. Przedstawiła bowiem projekt bieżącej bibliografii wszystkich ważniejszych publikacji z całego świata. Projektem zachwyciło się Prezydium IAMCR. I rzeczywiście tę bibliografię zaczęliśmy robić, ale w trochę innym układzie we współpracy z UNESCO. Natomiast opracowaliśmy „Word Bibliography of Mass Communication Bibliographies”.

Warto dodać, że Ośrodek funkcjonował też jako wydawnictwo książkowe z kilkoma seriami wydawniczymi (były to m.in. dwie serie „Biblioteki Wiedzy o Prasie” i „Biblioteka Dziennikarza”) oraz własną małą poligrafią, która powielała wyniki badań w seriach „Materiały OBP”, „Raporty OBP” i „Express Prasoznawczy”. Mieliśmy także własną elektroniczną komórkę obliczeniową, która zanim się pojawiły komputery osobiste, zaspokajała potrzeby nie tylko Ośrodka, ale i innych instytucji.

Jak układała się współpraca z ośrodkami naukowymi i naukowcami z Zachodu? Wiem, że wielu z nich publikowało swoje teksty w „Zeszytach Prasoznawczych”. Czy podobnie współpracował Ośrodek z naukowcami z krajów Europy komunistycznej?

Współpraca z medioznawcami na Zachodzie układała się bardzo dobrze i była dla nas bardzo korzystna, ponieważ niezależnie od wymiany publikacji, instytucje na Zachodzie były przyzwyczajone do tego, że biednym uczonym i ośrodkom badawczym zza żelaznej kurtyny należy pomagać, wysyłając im książki i czasopisma. Korzystaliśmy z tego z wielką wdzięcznością. W Paryżu najcenniejszym kontaktem instytucjonalnym było UNESCO a zwłaszcza jego Division of Free Flow of Information and Communication Policies z dyrektorami najpierw Johnem Willingsem a potem Alanem Hancockiem. Bardzo dobre relacje łączyły nas z Instytutem Prasy Francuskiej na paryskiej Sorbonie i jego dyrektorem Francisem Balle’em; tam pracował też nasz przyjaciel prof. Jerzy Mond (syn polskiego generała, przed wojną komendanta garnizonu krakowskiego) a później jego córka Alexandra Viatteau. Przez dwadzieścia kilka lat, zwłaszcza w okresie prezydentury Jamesa Hallorana, utrzymywaliśmy bliskie stosunki z Centre for Mass Communication Research Uniwersytetu w Leicester w Wielkiej Brytanii, który przez kilkanaście lat był siedzibą IAMCR. Przyjacielskie więzi z Kaarlem Nordenstrengiem i Tapio Varisem personalizowały współpracę OBP z uniwersytetami w Tampere i Helsinkach w Finlandii. W Niemczech Zachodnich mieliśmy bardzo dobre stosunki z Bremą (Elger Blühm i jego Deutsche Presseforschung), Dortmundem (Institut für Zeitungsforschung, kierowany przez Kurta Koszyka, a potem przez Hansa Bohrmanna), Bochum (Sektion Journalistik tamtejszego uniwersytetu), Hamburgiem (Hans-Bredow-Institut), Monachium (Otto B. Roegele i W.A. Mahle), Münster (W.B. Lerg), Norymbergą (Franz Ronneberger, później Winfried Schulz), no i przede wszystkim z Uniwersytetem w Moguncji, gdzie najpierw królowała Elisabeth Noelle-Neumann (korzystaliśmy z jej przyjaźni także jako dyrektorki i właścicielki Instytutu Demoskopii w Allensbach), a po niej Hans Mathias Kepplinger. Pod koniec lat siedemdziesiątych wielostronna współpraca związała Ośrodek z uniwersyteckimi instytutami medioznawczymi w Hiszpanii: w Barcelonie (Manuel Pares i Maicas) i Madrycie (Antonio Garcia Gutierrez).

W pierwszej dekadzie swego istnienia Ośrodek miał bliższe relacje ze światem francuskojęzycznym. Nawet IAMCR występował w „Zeszytach Prasoznawczych” i publikacjach OBP pod swą francuską nazwą AIERI (Association Internationale des Etudes et Recherches sur l’Information). Pewnie dlatego, że głównie francuskojęzyczni byli Krasicki i Tetelowska. Dopiero w latach siedemdziesiątych zdominował nasze kontakty zagraniczne język angielski.

Współpracowaliśmy z Annenberg School of Communication w Filadelfii. Uczeni ze Stanów Zjednoczonych przyjeżdżali do Krakowa; gościli u nas m.in. I. de Sola Pool, Alex Edelstein i Herbert Schiller, którego książkę „The Mind Managers” wydaliśmy po polsku pt. „Sternicy świadomości”. Także pracownicy Ośrodka przebywali jako stypendyści na uniwersytetach amerykańskich. Jednym z nich był Tomasz Goban Klas, który był sekretarzem naukowym Ośrodka i dzięki pobytowi w USA napisał znakomitą książkę o prasie dla mniejszości narodowych w Stanach Zjednoczonych

Do tego należy dodać relacje z krajami naszego bloku. Mieliśmy nieszczególnie przyjazne stosunki z Lipskiem, a ściślej mówiąc, z częścią kierownictwa Wydziału Dziennikarstwa tamtejszego uniwersytetu, choć z drugiej strony właśnie stamtąd przyjeżdżało do nas najwięcej gości. Natomiast bardzo dobre relacje łączyły nas z Wydziałem Dziennikarstwa na Uniwersytecie Karola w Pradze oraz z Bratysławą, gdzie oprócz Wydziału Dziennikarstwa Uniwersytetu Komeńskiego działał bardzo aktywny w skali krajowej, podobny do naszego ośrodek badawczy utrzymywany przez związek dziennikarzy (Novinársky študijný ústav, który wydawał kwartalnik „Otázky Žurnalistiky”). Z nim też utrzymywaliśmy partnerskie stosunki, organizując wspólne konferencje w strefie nadgranicznej. Pod koniec lat siedemdziesiątych oprócz Krakowa uaktywniło się międzynarodowo środowisko medioznawcze w Budapeszcie z czterema placówkami: szkołą dziennikarstwa, Węgierską Akademią Nauk, uniwersytetem i ośrodkiem badawczym radia i telewizji. Z większością tych medioznawczych instytucji w Lipsku, Pradze, Bratysławie, Budapeszcie, a także w Belgradzie Sofii, i Bukareszcie miał nasz Ośrodek formalne lub nieformalne umowy o wymianie publikacji i pracowników. Pracownicy Ośrodka wyjeżdżali do tych dydaktycznych i badawczych instytucji z krótkoterminowymi roboczymi wizytami. Tak sielankowo układały się stosunki Ośrodka z medioznawczymi instytucjami w tzw. krajach socjalistycznych do roku 1981. W latach osiemdziesiątych byliśmy traktowani z nieufnością, szczególnie przez placówki w tych krajach, gdzie dziennikarstwo było bardziej niż w Polsce nauką i profesją upartyjnioną. Wszystko to, co działo się w Polsce w latach 1980-1981, a więc tak zwana „rewolucja, a raczej kontrrewolucja Solidarności”, było tam obserwowane z przerażeniem. Obawiano się jawnych kontaktów z nami, pewnie żeby się nie narazić swoim dysponentom. Pozwalaliśmy sobie niekiedy na publikowanie tekstów czeskich i słowackich „dysydentów” w „Zeszytach Prasoznawczych”. W latach osiemdziesiątych znacznie ograniczoną współpracę w ramach krajów RWPG rekompensowała współpraca z badawczymi instytucjami w krajach zachodnich, a zwłaszcza z UNESCO. To właśnie w latach osiemdziesiątych podpisaliśmy kontrakt z UNESCO na prowadzenie kursów dla dziennikarzy z krajów rozwijających się. Rekrutacją kandydatów i organizacją ich transportu do Polski zajmowały się agendy UNESCO. Do nas należało ułożenie programu dydaktycznego i kulturalnego, zapewnienie wykładowców i instruktorów, zakwaterowanie i wyżywienie. Zajęcia w języku angielskim odbywały się w Krakowie, Warszawie i Kazimierzu nad Wisłą. Mieliśmy kursantów z trzech kontynentów: z Afryki, Ameryki Południowej i Azji (m.in. z Chin, Wietnamu, Korei Północnej, Indii).

Na czym polegała wyjątkowość i fenomen OBP w bloku sowieckim w tamtych czasach?

Poza Bratysławą nie było w żadnym z krajów socjalistycznych takiego ośrodka badawczego, który by nie był związany z radiem, telewizją lub placówką kształcącą dziennikarzy. W latach sześćdziesiątych w ogóle istnienie instytutu badawczego poświęconego komunikowaniu masowemu było wyjątkowe. Samo używanie terminu komunikowanie masowe było czymś podejrzanym. Jeszcze w połowie lat siedemdziesiątych, kiedy zaczęliśmy wydawać dwujęzyczną (angielsko-rosyjską) „Bibliography of Mass Communication Research” trzeba było ustalić jej rosyjski tytuł. Dziekan Wydziału Dziennikarstwa MGU zaproponował, żeby się nazywała „Bibliografija issledowaniji massowoj informaciji i propagandy”. I tak zostało. Do początku lat osiemdziesiątych.

Należy tu również przypomnieć ideę UNESCO, wywodzącą się z historycznej konferencji „Communication and Society” w Montrealu w r. 1969, aby cały świat podzielić na regiony i w każdym z nich wybrać spośród istniejących (lub stworzyć nową) jedną placówkę, której by się powierzyło sporządzanie bieżącej adnotowanej bibliografii badań komunikowania masowego z całego regionu w którymś z języków światowych. Tak przygotowana bibliografia z jednego regionu byłaby później rozsyłana do pozostałych na całym świecie. Status regionalnych ośrodków dokumentacyjnych tej światowej sieci COMNET uzyskały m.in.: AMIC (dla Azji południowo-wschodniej), CIESPAL (dla Ameryki Łacińskiej), NORDICOM (dla krajów skandynawskich), IFPSI i BIBLIOCOM (dla krajów francuskojęzycznych), IBERCOM (dla hiszpańskojęzycznych krajów Europy i Afryki). W krajach Europy Środkowej i Wschodniej rolę regionalnego ośrodka dokumentacyjnego dla krajów Europy Środkowej i Wschodniej grał (powołany do życia w r. 1974) CECOM, który zlokalizowano właśnie w OBP w Krakowie. Dziś z całego COMNET-u pozostał w Europie chyba tylko NORDICOM.

Pyta Pani, na czym polegała wyjątkowość OBP w bloku sowieckim? Ano między innymi na tym, że był jedyną instytucją, która miała ambicje sporządzania dokumentacji badań komunikowania masowego z całego regionu, a nie tylko kraju lokalizacji. Poza tym nigdzie w regionie poza Ośrodkiem nie głoszono, że trudno funkcjonować współczesnym mediom bez systematycznie prowadzonych badań nad ich odbiorem i procesem ich powstawania. To było wyjątkowe.

Polska jest jedynym krajem, w tej części Europy, który może się szczycić czasopismem naukowym wydawanym od 1957r., początkowo jako „Biuletyn Prasoznawczy”, a potem „Prasa Współczesna i Dawna” i od 1959 r. już pod obecnym tytułem „Zeszyty Prasoznawcze”. Był Pan Profesor nie tylko Dyrektorem OBP, ale także Redaktorem Naczelnym tego tytułu w latach 1991-2012. Jak udało się publikować to czasopismo w warunkach cenzury i zachować wysoki poziom? Czy były próby ingerencji politycznej i jak radził sobie z tym problemem zespół redakcyjny?

Jak już wspomniałem, oprócz naszego czasopisma w tej części Europy ukazywały się też w Bratysławie całkiem przyzwoite „Otázky Žurnalistiky”. Za „Zeszyty Prasoznawcze” po śmierci Tetelowskiej odpowiadał Paweł Dubiel, który jest osobą najbardziej zasłużoną dla ich poziomu. Ani przed nim, ani po nim nie były „Zeszyty” tak świetnie i planowo redagowane. Oprócz rozpraw i artykułów ich istotnym walorem był rozbudowany dział informacji i recenzji. Mieliśmy dobre rozeznanie w tym, co się ukazuje w Polsce i na świecie w naszej branży, i staraliśmy się, by wszystko, co naszym zdaniem polscy prasoznawcy powinni wiedzieć, znalazło się na łamach naszego kwartalnika.

Cenzura nie była bardzo dotkliwym problemem dla czasopism naukowych. Ważne czasopisma naukowe humanistyczne czy w zakresie nauk ścisłych, nie doświadczały tego, co prasa masowa. Im większy był nakład, tym bardziej wnikliwie działała cenzura. A zresztą utarczki z cenzurą to była sprawa Dubiela, nie Ośrodka. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co cenzura może puścić, a czego nie może. Teksty z jakichkolwiek względów niecenzuralne nie szły do Zeszytów, ale do niecenzurowanych wydawnictw „do użytku wewnętrznego”, czyli do „Materiałów OBP” i „Raportów OBP”.

Dla „Zeszytów Prasoznawczych” kłopoty z cenzurą zaczęły się dopiero w latach osiemdziesiątych XX w. Teoretycznie była ustawa, która pozwalała zaznaczać w piśmie, że w danym miejscu interweniowała cenzura, ale istniała niepisana umowa, że czasopisma wydawane przez RSW nie będą tego zaznaczały, ponieważ może to być niedobrze odbierane – jakby partia cenzurowała nawet samą siebie. Pomimo to przynajmniej w jednym wypadku Dubiel z autorem artykułu (Zbigniewem Bajką) uparli się i do zaznaczenia ingerencji cenzury doprowadzili.

Powstrzymywaliśmy się od publikacji w „Zeszytach” pewnych krytycznych opracowań w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych. Jednak kiedy na skutek występujących cyklicznie kryzysów krytyka tego, co było wcześniej, stawała się aprobowalna, mogliśmy korzystać z wyników wcześniej przeprowadzonych badań. Dzięki temu możliwe było konstruowanie raportu krytycznie oceniającego komunikowanie masowe w Polsce w minionej dekadzie. Oczywiście każdy wiedział, gdzie jest granica, której dla dobra sprawy nie należy przekraczać.

Dla nas zatem cenzura taka straszna nie była. Po pierwsze dlatego, że mieliśmy możliwość publikowania materiałów wewnętrznych poza cenzurą. Po drugie, ze względu na zasięg naszych publikacji nie były one tak dokładnie analizowane przez cenzurę, jak materiały publikowane w pismach wielkonakładowych.

Kto pisał do kwartalnika ? Skąd pochodzili autorzy, skoro wiadomo, że środowisko polskich  badaczy mediów przed 1989 r. było nieliczne?

Pisali nie tylko medioznawcy, ale również przedstawiciele innych dyscyplin, którzy zajmowali się prasą, radiem, telewizją, reklamą czy propagandą. Tak jak profesor Andrzej Tyszka, który jako socjolog badał prasowy wizerunek dziennikarzy sportowych. Zauważyliśmy, że ten wątek podjął w „Studiach Socjologicznych”, wobec tego zaproponowaliśmy, żeby napisał o tym w innym ujęciu dla nas. W „Zeszytach Prasoznawczych” pisali ludzie, którzy nie będąc medioznawcami, zajmowali się badaniem różnych aspektów prasy. Poza tym byli też ambitni dziennikarze, na przykład korespondenci zagraniczni, którzy opisywali prasę innych krajów, a także autorzy zagraniczni. Na odwrocie karty tytułowej drukowaliśmy kilkunastoosobową listę „współpracowników zagranicznych” ze Wschodu i Zachodu. Byli wśród nich m.in. Aleksandr Bierieżnoj, Vladimir Holina, Władimir Kielnik, Ewgienij Korniłow, Ewgienij Prochorow, Karl-Heinz Röhr i Stefan Stanczew z jednej strony, a Roger Clausse, Shelton Gunaratne, James D. Halloran, William Melody, Karl E. Rosengren, Herbert Schiller, Benno Signitzer czy Tapio Varis z drugiej.

Co stanowiło największą wartość „Zeszytów Prasoznawczych”?

Prawdopodobnie nie dla wszystkich to samo. Pewnie osobom piszącym prace magisterskie czy doktorskie z zakresu nauki o komunikowaniu masowym dostarczały „Zeszyty Prasoznawcze” przede wszystkim wiarygodnej literatury przedmiotu, a rozprawy i artykuły przywoływane w bibliografii służyły nie tylko jako jej ozdobniki. Dla pracowników naukowych chyba najcenniejszą częścią „Zeszytów Prasoznawczych” była część recenzyjna. Większości badaczy po wschodniej stronie żelaznej kurtyny trudno było dotrzeć do książek i czasopism zagranicznych, w związku z tym recenzje cieszyły się wielkim zainteresowaniem, szczególnie, że były publikowane krótko po ukazaniu się książek. Maksymalne opóźnienie dla zagranicznej książki to był rok lub ewentualnie dwa. W przypadku książek wydawanych w Polsce rok wydania pokrywał się zwykle z rokiem recenzowania.

Jaki był odbiór i zasięg kwartalnika w Polsce oraz poza granicami kraju?

Nie będę mówił, że „Zeszyty Prasoznawcze” były rozchwytywane, bo to oczywiście nie byłoby prawdziwe. Jednak rozchodziły się w nakładzie przynajmniej czterokrotnie lub pięciokrotnie większym niż dzisiaj, pomimo tego, że potencjalnych czytelników jest dzisiaj znacznie więcej niż kiedyś. „Zeszyty Prasoznawcze” zabiegały o to, żeby być znane w środowiskach medioznawczych w Polsce i poza Polską. I rzeczywiście były w ważniejszych bibliotekach uniwersyteckich Europy.

Kwartalnik był adresowany do tych osób, które same były zaangażowane w pisanie o mediach i badanie mediów. „Zeszyty Prasoznawcze” dbały zawsze o to, żeby utrzymywać ciągłość, przedstawiać rozwój i kształtowanie się zainteresowania mediami w Polsce i na świecie. Ta idea została zachowana do dnia dzisiejszego.

Czy spuścizna komunizmu wpływa nadal na współczesne media w tym regionie Europy? Jakie pozytywne, a jakie negatywne trendy i aspekty działalności mediów po  1989 roku dostrzega Pan Profesor?

Moim zdaniem najlepszym czasem dla polskich dziennikarzy był rok 1981. Dla mnie, obserwatora mediów, jest to oczywiste. Chyba nigdy w Polsce zwykły dziennikarz nie czuł się tak komfortowo, jak mógł się czuć między listopadem 1980 r. a grudniem 1981. Wtedy w stopniu większym niż kiedykolwiek dziennikarz – a nie redaktor – decydował o tym, co zostanie wydrukowane. Ba, w niektórych redakcjach to dziennikarze decydowali o tym, kto ma być u nich redaktorem naczelnym. Kiedy porównuję obecną sytuację dziennikarza z jego sytuacją przed 1989 rokiem, dochodzę do wniosku, że dziennikarz w Polsce chyba nigdy po roku 1956, nawet w czasie omnipotencji cenzury nie czuł się tak zupełnie bezsilny w stosunku do własnego tekstu jak teraz. Dziś, choć pewnie są od tego chwalebne wyjątki, redakcja nie liczy się ze zdaniem dziennikarza, czuje się właścicielem i dysponentem tekstu napisanego przez swego pracownika w ramach obowiązków etatowych. Wywołuje to uczucie dyskomfortu u dziennikarza, prawda, że czasem przesadnie zakochanego w swoim tekście. W dalszym ciągu bowiem obowiązuje to, co zostało zapisane w ustawie prasowej po doświadczeniach stanu wojennego, że dziennikarz jest zobowiązany realizować ogólną linię programową swojej redakcji, a działalność sprzeczna z tą linią stanowi naruszenie obowiązku pracowniczego. Miało to służyć zdyscyplinowaniu dziennikarzy po doświadczeniach solidarnościowych. Wprowadzono już wiele zmian w ustawie Prawo prasowe, ale ten zapis pozostał nietknięty ku zadowoleniu wydawców prasy. Moim zdaniem jest to deprymujące dla wielu dziennikarzy. Dlatego często mówię swoim studentom, żeby byli przygotowani na to, że podejmując współpracę z jakąkolwiek redakcją, jednocześnie zobowiązują się do przestrzegania jej linii programowej nie tylko w tekstach dla niej tworzonych.

Tej niepomyślnej, z mojego punktu widzenia, zmianie w sytuacji dziennikarza w porównaniu z sytuacją sprzed 1989 roku towarzyszy swoisty dyskomfort, ale jest jeden wielki komfort dziennikarza. Jest nim to, że może on obecnie powiedzieć: „To ja w takim razie dziękuję za pracę w tej redakcji, idę do innego pisma”. Oczywiście można stwierdzić, że dzisiaj trudno o stały etat, a tym bardziej o bezterminową umowę o pracę, a sytuacja wielu pism jest niepewna. Niektórzy uznają, że możliwość rezygnacji z pracy ze względu na przekonania jest iluzoryczna, ale jednak są takie przypadki, że dziennikarze rezygnują z pracy w związku ze zmianą redaktora naczelnego, ponieważ spodziewają się, że wprowadzi linię polityczną pisma, z którą oni nie będą się utożsamiać. Próbują potem własnych sił w innych pismach lub zakładają własne. I właśnie to, że nie tylko teoretycznie, ale przynajmniej w jakimś zakresie jest to możliwe w rzeczywistości, uważam za najważniejszą zdobycz dziennikarza po 1989 roku, mimo tych wszystkich ograniczeń, o których wspomniałem na początku.

Dawniej zarówno dziennikarze, jak i redaktorzy naczelni byli oceniani pod względem tego, w jakim stopniu spodobają się swoim zwierzchnikom, zatem losy dziennikarza, gazety i kierownictwa redakcji zależały przede wszystkim od tego, jak dana redakcja realizowała oczekiwaną przez dysponenta politykę. Dzisiaj wiele wydawca daruje gazecie, jeżeli tylko to łączy się ze zwiększeniem poczytności oraz zwiększeniem atrakcyjności dla reklamy – to nazywa się komercjalizacją obecnej polityki redakcyjnej gazet. Ta komercjalizacja niewątpliwie sprzyja obniżaniu poziomu gazet i czasopism. Żeby mieć większą poczytność, trzeba podobać się większej ilości ludzi, a ludzi bardziej wybrednych jest mniej niż mało wybrednych, czyli tych o mniej ambitnych zainteresowaniach czytelniczych. Prowadzi to do obniżenia intelektualnego poziomu pism. Sprzyja też zbliżeniu poważnych gazet i czasopism lub ich wybranych kolumn, do kategorii portali plotkarskich, z czego sobie wszyscy zdają sprawę. Redaktorzy często aprobują, realizują czy lansują taką politykę w swoich pismach. Negatywnym zjawiskiem jest zacieranie się granicy między dziennikarstwem a public relations. Na łamach czasopism nie tylko broni się, ale też uzasadnia politykę redakcyjną aprobującą obecność materiałów, które zostały stworzone i dostarczone przez komórki public relations różnych instytucji. Obrońcy takich praktyk uzasadniają, że wszystkie strony powinny być zadowolone, ponieważ pisma nie dostałyby tak dobrych materiałów, opartych na danych, do których nie dotarłby dziennikarz.

Obserwujemy też wielkie przenoszenie się publiczności z mediów tradycyjnych do Internetu. Z przerażaniem stwierdzam, nie tylko na podstawie obserwacji, ale też badań, że nawet studenci dziennikarstwa nie czytają prasy codziennej. To, że nie czytają, już nikogo nie szokuje, ale oni nie mają nic przeciwko temu, aby po studiach lub w trakcie studiów w tych gazetach codziennych pracować. Obecnie zaczyna się odchodzenie od telewizji. Już mało kto z moich studentów ogląda dzienniki telewizyjne, których codzienny odbiór wynikał kiedyś z wewnętrznej potrzeby. Wszystko przeniosło się do Internetu i komunikacji komputerowo-tabletowo-komórkowej. Czy to dobrze czy źle? Trudno powiedzieć, ale jest to nowe, a każdą nową rzecz należy obserwować z niepewnością, czy będzie miała skutki dobre czy złe.

Przestała już dziwić, ale nadal budzi protest zawartość gazet, które interesują się wyłącznie wielkimi państwami, jak Niemcy, Francja czy USA. Prawie w ogóle nie zwraca się uwagi na najbliższe państwa sąsiednie, chyba że zdarzają się skandale. Tak było ostatnio z Czechami. Długi czas nie mieliśmy żadnych informacji o tym kraju i pojawiły się dopiero wtedy, gdy wybuchł tam skandal korupcyjno-erotyczny.

Wiele osób i wielu językoznawców narzeka na to, jak przez komunikację SMS-ową czy e-mailową wykoślawia się język zarówno pod względem graficznym, jak i stylistycznym. Narzekają wszyscy zgodnie z ogólną skłonnością do krytyki języka w mediach, której to skłonności często sam też ulegam. Jednocześnie zdaję sobie też sprawę z tego, że nigdy w dziejach Polski tak wielu młodych ludzi nie pisało i nie czytało (!), jak pisze i czyta (!) obecnie.

Wraz z wprowadzeniem demokracji w Polsce i w Europie Środkowej, sfera publiczna stała się wolna i otwarta dla każdego, co wykorzystują coraz chętniej internauci, rozwijając dziennikarstwo obywatelskie, oddolne. Jak ocenia Pan Profesor rozwój nowych, amatorskich form dziennikarstwa – ubogacają dziennikarstwo, obniżają jego poziom, a może należy na nie spojrzeć w jeszcze inny sposób?

Jak już wspomniałem, tym czynnikiem, który zabija dziennikarstwo jest komercjalizacja. Ona zabija etos dziennikarski. Należę do pokolenia, które wierzyło (co nie znaczy, że tak zawsze postępowało), że o tym, co najważniejsze, powinno się pisać z wewnętrznym przekonaniem o słuszności, prawdziwości i potrzebie pisania o tym właśnie w ten sposób.

Tak zwane dziennikarstwo oddolne stwarza możliwości takiego osobistego, uczciwego oceniania rzeczywistości i opisywania świata zgodnie z wewnętrznymi przekonaniami, a nie ze względu na to, że za eksponowanie czy chwalenie czegoś ktoś nam płaci. Potrzebna jest różnica pomiędzy „prawdziwym dziennikarzem” a nadawcą reklamy czy propagandzistą. Teraz zaczyna się ona zacierać, dziennikarstwo miesza się z public relations, marketingiem, a nawet reklamą. Komercjalizacja może wejść i wchodzi również na obszar oddolnego dziennikarstwa obywatelskiego. Chcę jednak wierzyć, że nawet jeśli na ten grunt wchodzi, to nie opanuje go całkowicie i zawsze jakieś poletko zostanie dla nieskomercjonalizowanego dziennikarstwa oddolnego.

Trudno jest znaleźć pracę w dziennikarstwie dzisiaj, ale Internet stwarza pewne nowe możliwości. Chciałbym, żeby tędy potoczył się najbardziej ambitny nurt dziennikarstwa i publicystyki szczerze zaangażowanej, nie obliczonej wyłącznie na to, żeby na niej zrobić pieniądze. Naturalnie, że trzeba zarabiać, ale warto zarabiać po to, żeby można było nie zarabiać i pisać to, z czym można się utożsamiać.

Wizje przyszłości mediów, szczególnie mediów tradycyjnych, są podzielone, ale często pesymistyczne. Czy zawód dziennikarza w dobie digitalizacji i wszechobecności mediów społecznościowych będzie się rozwijał czy raczej pozostanie niezmienny, a może zacznie stopniowo zanikać?

Chętnie zastępuje się dzisiaj pojęcie „dziennikarza” pojęciem „media worker”. Dla mnie oznacza to degradację statusu dziennikarza i rezygnację z etosu dziennikarskiego. Mam jednak nadzieję, że nigdy nie zabraknie ludzi, którzy będą mieli ambicje kontynuowania tradycji dziennikarstwa godnego tego miana. A zresztą zawsze większość uprawiała albo reklamę, albo propagandę, zatem idealizować przeszłości nie sposób.

Na koniec, jako przedstawicielka młodego pokolenia badaczy komunikowania i mediów, które komunizmu nie doświadczyło i jest to epoka, o której uczymy się z podręczników historii, bardzo proszę o trzy rady dla nas, wskazówki, którymi powinniśmy się kierować w naszych badaniach i działalności akademickiej.

Skoro prosi Pani o trzy rady, do trzech się ograniczę. Z kolejności ich omawiania proszę nie wyciągać wniosku co do ważności każdej z nich. Jedną z tych rad powinien być postulat starania o kumulację wiedzy. Każdy nowy projekt badawczy należy rozpoczynać od określenia stanu badań i zdefiniowania tego, co wiemy i czego nie wiemy o przedmiocie zainteresowania. Wyniki pracy z pełną świadomością badacza mają się wkomponowywać w aktualny stan wiedzy, sprawdzać aktualność czasem bezkrytycznie powtarzanych twierdzeń, odkrywać ich ograniczenia, uściślać je lub uzupełniać. Trzeba wkomponowywać to, do czego sami doszliśmy, do tego, co zostało zrobione przez innych. Nie traktujmy naszego projektu jako zadania oderwanego od tego, co zrobili lub robią inni. Zwykle tak teraz jest, że walczy się o grant, a po jego wykonaniu rozgląda za następnym, często z zupełnie innego zakresu, nie troszcząc się więcej o losy tego, co sami zrobiliśmy.

Po drugie, podejmując nowe badania, trzeba się bronić przed obiegowymi opiniami, stereotypowymi sądami i uprzedzeniami wobec osób, okresów, miejscowości i krajów. To nieprawda, że bywają takie kraje i okresy, w których nigdy nic się nie dzieje albo przynajmniej nie dzieje się nic godnego uwagi i zainteresowania.

Po trzecie, pisząc raport, sprawozdanie z badań, opinię czy recenzję, należy wystrzegać się czarno-białych obrazów, w których czerń będzie się odnosiła do tego, czego nienawidzimy, a biel – do tego, co kochamy. Jeżeli napisana przez nas monografia, opinia czy recenzja nie dostrzega w analizowanym dziele żadnego cienia, żadnej usterki, żadnej skazy, żadnego potknięcia merytorycznego, metodologicznego czy formalnego, to nazwijmy ją panegirykiem. Jeżeli zaś pisząc monografię, opinię czy recenzję jakiegoś dzieła, nie dostrzeżemy w nim żadnej zalety, żadnej oryginalnej myśli, żadnej innowacji metodologicznej, żadnej inspirującej metafory, a więc niczego, co by zasługiwało na życzliwą wzmiankę, napisaliśmy nie tyle monografię, opinię czy recenzję, co paszkwil. Czasem trzeba napisać panegiryk, czasem trzeba napisać paszkwil. Ale samych panegiryków i paszkwili pisać nie należy.

 ****************

Wywiad z prof. dr hab. Walerym Pisarkiem przeprowadziła Paulina Barczyszyn w listopadzie 2013r. Wersja wywiadu w języku angielskim ukaże się w wiosennym numerze „Central European Journal of Communication”.

Zdjęcie: ptks.pl

Print Friendly, PDF & Email

Tagi, , , , , ,

Send this to a friend