Okładka najnowszego numeru Wprost: napis solidarycą „Wolność słowa”, a w nagłówku „Nowe taśmy!”. Brzmi to jak witryna ciuchlandu z napisem na tekturze: „Dziś nowy towar”.
Wolność słowa jest wartością, która nie może być sprowadzana do poziomu handlu. Bo czymże ona jest? Czy Wprost rzeczywiście jej służy? A może przeciwnie – wolność tę zabija, nie rozumiejąc jej istoty?
Już Pitagoras twierdził, że nikt nie jest wolny, jeśli nie potrafi sterować samym sobą. Z kolei amerykański psycholog Zig Ziglar opisał ją następująco: „Wolność to słowo w kółko powtarzane, a jednak jest jednym z najgorzej rozumianych na świecie słów, jeśli rozważa się jego sens i implikacje. (…) Na nieszczęście, ludzie zbyt wiele śpiewają o wolności mówienia, co się chce, i robienia, czego się chce, bez dbania o konsekwencje, jakie te słowa lub uczynki przyniosą im samym lub innym. Czy to stanowi prawdziwą wolność? Wolność według słownika znaczy »wyzwolenie się spod działania siły lub kontroli kogoś innego«. To niezależność, możliwość wyboru, wolna wola.” (Z. Ziglar, „Ponad szczytem”, przeł. K. Walczyna, Wyd. Studio Emka Ltd., Warszawa 1995, s. 267).
Angielski filozof John Rawles wiąże wolność z poczuciem sprawiedliwości i doprecyzowuje: Jest to zdolność takiego kierowania własnym postępowaniem, które to postępowanie uwzględnia interesy innych ludzi. Jako przykład wskazuje możliwość kradzieży gazety przez osobę świadomą pełnej bezkarności. Człowiek z poczuciem sprawiedliwości nie posunie się do kradzieży, wiedząc, że będzie się ona wiązała z cudzą krzywdą.
A zatem wolność nie ma charakteru absolutnego. Wyznacza ją interes drugiego człowieka. Dziennikarze tygodnika Wprost przekonują, że ich motywem jest wyłącznie interes społeczny, a nie zysk. Zanim do tego przejdziemy, warto zastanowić się nad jeszcze jednym aspektem wolności – komu jest dana: dziennikarzom czy społeczeństwu? Żyjący przed wiekiem wydawca Gordon Bennett twierdził, że tylko społeczeństwo dobrze poinformowane jest przydatne dla państwa. Bo mając pełną wiedzę, może podejmować właściwe decyzje, na przykład podczas wyborów. Dlatego, choć dziennikarstwo utożsamiane jest z czwartą władzą, w rzeczywistości pełni służbę wobec społeczeństwa. I tak, wydaje się, pojmuje swoją misję redakcja wspomnianego tygodnika, podkreślając, że jedynym motywem ujawniania taśm jest interes społeczny.
Łatwo jednak dopatrzyć się w tym pewnego błędu. Bo czy faktycznie Wprost rzetelnie informuje o kulisach polityki? Nie, daje nam jedynie jej wycinek, dotyczący zachowań określonej grupy osób. Otrzymaliśmy to, co ktoś z niewiadomych pobudek postanowił rozpropagować.
Mentalność Kalego
Mówiąc o interesie społecznym, warto podeprzeć się wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z 12 maja 2008 roku. Trybunał odniósł się do artykułu 213 kodeksu karnego. Artykuł ten (stanowiący kontratyp do art. 212 kk dotyczącego zniesławienia i znieważenia) mówi, że nie popełnia przestępstwa osoba, która rozgłasza zarzut prawdziwy w obronie uzasadnionego interesu społecznego. Aby więc czyn nie był uznany za przestępczy, muszą być spełnione dwa warunki: prawdziwość informacji i uzasadniony interes społeczny. Podstawą zajęcia się tym artykułem kodeksu był wyrok skazujący autora niniejszego tekstu za ujawnienie przestępstw we wrocławskim sądownictwie. Sąd stał na stanowisku, że ujawnienie to kłóciło się z interesem społecznym, bo podważało zaufanie do wymiaru sprawiedliwości. Trybunał nie zgodził się z tym poglądem sądu i zmienił wykładnię tego przepisu. Uznał, że ujawnienie faktów dotyczących funkcjonariuszy publicznych w związku z pełnioną przez nich funkcją należy przyjmować jako zgodne z interesem społecznym. Nadal jednak ocenie sądu podlegają ujawnione zachowania sfery prywatnej.
I tu dochodzimy do bardzo trudnej kwestii: gdzie kończy się sfera publiczna, a zaczyna prywatna. Trybunał Konstytucyjny posłużył się takim przykładem: Jeśli jakiś polityk jest gejem, ale sam tego nie ujawnia, wówczas jest to jego sfera prywatna i dziennikarzowi nie wolno tego ujawniać. Ale jeśli, będąc gejem, ukrywa to i równocześnie występuje przeciw homoseksualizmowi, oszukując wyborców, wchodzi w sferę publiczną i na żadną ochronę liczyć nie może.
Przejdźmy do taśm.
Jeśli pełniący pewne funkcje przekraczają prawo na polu służbowym – jest to sfera publiczna. Dlatego ogólną aprobatę zyskało ujawnienie rozmowy Sławomira Nowaka z Andrzejem Parafianowiczem na temat kontroli skarbowej firmy żony byłego ministra transportu. Również wymiana zdań między Bartłomiejem Sienkiewiczem i Markiem Belką mogła nosić znamiona transakcji o charakterze bezprawnym (tu niech wypowiadają się konstytucjonaliści). Ale jeśli nawet nie nosiła, to obnażyła Donalda Tuska, który wyrażał oburzenie aferą taśmową Adama Lipińskiego prowadzącego polityczne negocjacje z Renatą Beger.
Ale na czym polega interes społeczny w ujawnianiu języka polityków, jeśli nie działają w Parlamentarnym Zespole Obrońców Języka i Literatury Polskiej? Jest to raczej ich sfera prywatna. Na czym polega interes społeczny w ujawnieniu tego, że Jacek Rostowski nazwał Danutę Hübner „starą komuszką”? Rostowski miał święte prawo taką prywatną ocenę wyrazić (zresztą panią Hübner za to przeprosił).
Radosław Sikorski nie jest z mojej bajki właśnie za sztubackie wypowiedzi. Ani „dożynanie watahy”, ani „robienie laski Amerykanom” nie są sformułowaniami, które mógłbym zaakceptować, ale równocześnie nic w jego rozmowie z Rostowskim mnie nie zaszokowało. W filmie „Szamanka” jest taka scena, że po maszynie do mielenia mięsa, chodzi szczur, a następnie wpada do środka. Dlatego też trafnie wyraził się Otto von Bismarck, twierdzący, że ludzie nie powinni oglądać dwóch rzeczy: jak się robi kiełbasę i jak się robi politykę.
Opinia Sikorskiego o naszym sojuszu z Ameryką jest takim właśnie szczurem. Polityka jest bowiem ścieraniem się różnych opcji i poglądów, układów i transakcji. Zadaniem dyplomaty jest przedstawiać oficjalną linię rządu, nie ma chyba nakazu, że prywatnie musi się z nią zgadzać. Podobnie jest w redakcjach. Czyżby w tygodniku Wprost wszyscy dziennikarze mieli obowiązek prywatnie pochwalać niejasną przeszłość jej redaktora naczelnego?
Korwin-Mikke na premiera?
Ktoś tajemniczy rzekomo wziął na siebie ciężar poprawiania moralności polskich polityków. I na wykonawcę swojego „dzieła” powołał wspomniany tygodnik, który ów cel z zapałem uwiarygodnia. Jest idealnym pasem transmisyjnym, bo tak jest zaabsorbowany robieniem stenogramów z nagrań, że nie pyta o szczegóły: przez kogo został powołany do tej misji i w jakim celu? Jaki ktoś ma w tym interes? Dlaczego teraz? Ile jeszcze taśm może pismo to otrzymać i na jakich polityków. Nie pyta, bo wie, że ujawniania nagrań wymaga interes Polaków i Polski. Wie, że Ojczyzna jest w potrzebie, a najbardziej Ojczyzna potrzebuje ujawnienia burdelowych dowcipów Sikorskiego i Rostowskiego.
I nie ma tu znaczenia, że policja coraz więcej wie o sprawcach nagrań; znaczenie ma to, że nic nie wiedziała o nich redakcja Wprost, której spieszno było nagrania ujawnić. A tym, którzy zarzucali jej demontaż państwa, autorytatywnie odpowiadała, że mówią bzdury („Loża prasowa”, TVN24, 22.06.2014). Fakt, że pismo przyznaje się do braku jakiejkolwiek wiedzy na temat intencji podsłuchujących, a równocześnie mieni się autorytetem, musi niepokoić.
Co gorsza, ów pozostający poza kontrolą pas transmisyjny znalazł przedłużenie w politykach opozycji. Wszyscy mówią „Donald Tusk musi odejść”. Dobrze, i co dalej? Bo żaden z polityków nie daje gwarancji, że po utworzeniu nowego rządu nie pojawią się taśmy (jeśli nie we Wprost to w sieci) na nowych ministrów. Będziemy robić kolejne nowe wybory? I kolejne? A co zrobimy, gdyby okazało się, że owe działania to zaplanowana misterna intryga polityków którejś z opozycyjnych partii? Jak do tej pory nikt tego nie wykluczył. To może od razu uczyńmy premierem Janusza Korwina-Mikkego i oddajmy Polskę w ręce jego partii. Ten oficjalnie mówi tak bulwersujące rzeczy, że nie musi obawiać się żadnych nagrań.
W jednym należy się z tygodnikiem Wprost zgodzić. Informatorzy powinni być bezwzględnie chronieni. Tego wymaga zaufanie do mediów. Trudno jednak zaakceptować, że warsztat śledczy i etyka tego pisma ogranicza się do ściskania laptopa przez redaktora naczelnego przed rękami funkcjonariuszy ABW.
Tagi"afera taśmowa", art. 212 kodeksu karnego, art. 213 kodeksu karnego, interes społeczny, sfera publiczna, Wprost