Fandom i plemienność w mediach. Scheda po Donaldzie Trumpie?

1 kwietnia 2021 • Dziennikarstwo Branżowe, Najnowsze • by

Donalda Trumpa już nie ma. Ale z trumpizmu pozostanie więcej, niż byśmy chcieli – a media będą musiały pogodzić z myślą o tym, że ich praca w jakimś stopniu przyczyniła się do przedłużenia wpływu byłego prezydenta w okresie po zakończeniu jego kadencji.

Przyjrzyjmy się liczbom. 74 miliony Amerykanów głosowało na Donalda Trumpa, a do czasu zablokowania jego konta na Twitterze ponad 80 milionów użytkowników było głodnych jego niefiltrowanych bajek –  prosto z pierwszej ręki. Można śmiało założyć, że wśród tych użytkowników były tysiące dziennikarzy i influencerów, którzy posłużyli do nagłośnienia jego przekazu.

Fakt czy fikcja?

Trump bezpośrednio zaatakował lub obraził prasę w 2520 tweetach podczas swojej kadencji – wynika z danych US Press Freedom Tracker. Osoby zajmujące się sprawdzaniem faktów w Washington Post naliczyły 30 534 fałszywych lub wprowadzających w błąd wypowiedzi w czasie jego prezydentury – to jest 21 dziennie.

Trzeba przyznać, że już od pierwszego dnia rachunki Washington Post były irytujące. Osoby sprawdzające fakty nie rozróżniały między „fałszywymi” a „wprowadzającymi w błąd” stwierdzeniami, wrzucając obie kategorie do jednego worka – prawdopodobnie w celu uniknięcia kłopotów związanych z próbą rozróżnienia tych dwóch rzeczy.

Media, które ochoczo rozpowszechniały absurdy Trumpa, są w równym stopniu winne uwagi, jaką mu poświęcono, co jego zwolennicy. Peter Laufer, profesor dziennikarstwa na Uniwersytecie Oregońskim, wskazał na skandaliczne przedstawianie przez Fox News kłamstw i rażących zniekształceń w wiadomościach, jako „wybitny przykład tego nadużycia”. Pisał on o tym, jak stacja ta z łatwością zaprzęgła internet – z pomocą Trumpa – do rozpylania swojego jadu daleko i szeroko.

Jak już dobrze wiemy, ekonomia uwagi działa na zasadzie, że ten, kto osiągnie największy rozgłos medialny, zdobywa najwięcej punktów – bez względu na metody. Trump skoncentrował swoją uwagę na Twitterze, w Fox News i prawicowo-populistycznych mediach – podmiotach, na których zwyczajowo polegał rozpowszechniając swoją narrację. Udało mu się jednak skupić uwagę na sobie w mediach, które miały tendencję do demonizowania go, takich jak CNN, New York Times i Washington Post.

Te organizacje medialne potrafiły wykorzystać tę uwagę, aby zmaksymalizować swoje notowania, kliknięcia i subskrypcje. I robiły to z pomocą Trumpa, pozwalając mu zdominować nagłówki gazet do tego stopnia, że inne, ważniejsze tematy były spychane z agendy.

Sukces komercyjny to jednak nie wszystko. Nieustanne ataki Trumpa na media doprowadziły do osłabienia tych organizacji medialnych, które rzuciły mu wyzwanie. Nowi, płacący klienci najwyraźniej oczekiwali, że redakcje „wykażą się charakterem”, broniąc się przed atakami Trumpa. Zdaniem wielu zaniepokojonych obserwatorów te wysiłki, by się bronić, wpłynęły destrukcyjnie na ich dziennikarską bezstronność. Można to powiedzieć o New York Times – medium, które od dawna zobowiązywało się do relacjonowania „bez strachu czy faworyzowania” i wyłącznie na podstawie gruntownych i bezstronnych dociekań.

Dwa pojęcia kluczowe dla zrozumienia trumpizmu

Dwa słowa kluczowe mogą pomóc nam zrozumieć oblicze trumpizmu. Oba mają wiele wspólnego z siłą mediów – czynnikiem, który dziennikarze wolą pomijać we własnych analizach spraw bieżących, ponieważ krępuje ich uznanie tego, co badacze wiedzą od dziesięcioleci: że media mają znaczny wpływ.

Pierwszym słowem kluczowym jest trybalizm (plemienność) – zjawisko, które sieje spustoszenie, a które w świecie anglosaskim stało się ostatnio powodem powstania sporej liczby książek.

Amy Chua, profesor prawa na Uniwersytecie Yale, jako jedna z pierwszych zwróciła uwagę na fatalne skutki zakorzenienia się trybalizmu w mediach – używając USA jako przykładu. Zwraca ona uwagę, że jest to szczególnie niebezpieczne, gdy nie tylko determinuje postrzeganie i reakcje, ale także wpływa na to, co jest podawane jako podstawowe fakty.

Jak pisze Chua w szwajcarskim miesięczniku Schweizer Monat, ustalenie tych faktów stało się „w wielu przypadkach prawie niemożliwe”, gdy „media są tak zainfekowane polityczną polaryzacją”. Innymi słowy, przynależność do jednego lub drugiego obozu decyduje o tym, czy fakty lub „fakty alternatywne” mogą rościć sobie prawo do uznania za słuszne.

Drugie słowo kluczowe, o którym mowa, zostało wprowadzone przez Vinzenza Hedigera, krytyka filmowego z Uniwersytetu we Frankfurcie. Jest to „kultura fanowska”. Hediger postrzega Trumpa jako postać medialną, która przyciąga lojalność wielbicieli, co uodparnia go na rozbieżności między jego wizerunkiem a osiągnięciami. Zamiast więc odwoływać się do konwencjonalnej mądrości nauk politycznych, Hediger proponuje interpretować Trumpa jako twór kultury fanowskiej.

Zauważa on, że fani istnieją „w sporcie, w muzyce, w teatrze, w dziedzinie filmu i telewizji”. Zwolenników Trumpa należy rozumieć „przede wszystkim nie jako konwencjonalnych wyborców racjonalnie kalkulujących własne interesy z programem politycznym polityka”, ale raczej jako entuzjastycznych zwolenników, „którzy odnoszą się do niego jak do gwiazdy”.

Gwiazdy potykają się od czasu do czasu, a częścią bycia fanem jest pozostawanie im oddanym nawet w ich mrocznych momentach. W każdym razie Trump i jego pogarda dla zasad przyzwoitości „bardziej przypomina gwiazdę rocka, która demoluje swój pokój hotelowy, niż konwencjonalnego polityka”.

Hediger zaktualizował tę analizę po szturmie na Kapitol, opisując, że „aspekt fanowsko-kulturowy” stworzył również dylemat prawny. W procesie o impeachment oraz w innych postępowaniach karnych i cywilnych sprawa sprowadza się do ustalenia związku przyczynowego między słowami i gestami Trumpa a przestępczymi zachowaniami jego zwolenników.

Hediger pyta: „Czy to on to sprowokował, czy ostatecznie tłum działał z własnej inicjatywy?”.  Jako taki szturm na Kapitol przybiera formę „euforycznego doświadczenia wspólnotowego”, w którym ludzie, którzy w innych okolicznościach się nie znają, zostają połączeni „wspólną przygodą” i „więzią łączącą ich ze swoim idolem”.

Ostateczny werdykt, jak ocenić prezydenturę Trumpa i czy zapisze się on w historii świata jako baron kłamstwa, czy skruszony nieudacznik, to pytanie, które najlepiej pozostawić historykom.

Możemy być pewni, że – choć pycha Trumpa będzie protestować przeciwko temu – nie zostanie on zapamiętany jako największy przywódca wszechczasów. Biorąc pod uwagę samą ilość wypowiedzianego fałszu, w najlepszym wypadku może pretendować do tytułu największego kłamcy wszechczasów, co mogłoby uczynić go godnym wpisu do Księgi Rekordów Guinnessa.

Jak pokazała historia, ruchy faszystowskie nie mogą funkcjonować bez kultu przywódcy. Powstanie kultu Hitlera i Mussoliniego byłoby nie do pomyślenia bez „trybalizmu”, „kultury fanowskiej” i wzmocnienia medialnego. Ostatecznie, popularność jest generowana przez uwagę – jest to podstawowe założenie wpływu mediów na masy, które eksperci PR i propagandyści rozumieją od dziesięcioleci.

W Niemczech, jak zauważa Thorsten Quandt z Uniwersytetu w Münster, Trump wyparł nawet Angelę Merkel z pierwszego miejsca pod względem wzmianek w postach niemieckich mediów na Facebooku.

Nawet w czasach koronawirusa Trump utrzymywał niekwestionowaną pozycję numer dwa w relacjach informacyjnych, pokonany jedynie przez samego wirusa, generując kliknięcia niezależnie od tego, czy był przedstawiany jako światełko w tunelu, czy niezastąpiony czarny charakter.

 

Skrócona wersja tego artykułu ukazała się po raz pierwszy na stronie Der Tagesspiegel.

Tłumaczenie: Klaudia Woźniak

Tagi, , , , ,

Send this to a friend