Repolonizacja mediów powraca na polityczną agendę

21 sierpnia 2020 • Bez kategorii, Najnowsze, Polityka Medialna • by

Mija pięć lat odkąd Prawo i Sprawiedliwość objęło władzę w Polsce. W tym okresie wiele istotnych zmian dokonało się w systemie medialnym. Publiczne radio i telewizja stały się de facto narodowymi, w praktyce silnie wspierającymi rząd. Setki dziennikarzy i wydawców zostało zwolnionych oraz zastąpionych przez stronników partii rządzącej. Ostatnie wybory prezydenckie, wygrane przez Andrzeja Dudę, mogą przyczynić się do pogorszenia sytuacji, zwłaszcza że rząd zapowiedział intensywne działania w celu ograniczenia udziałów zagranicznych firm w polskich mediach. Czy spotka je zatem podobny los jak na Węgrzech?

Pierwsze uderzenie przyszło w 2015 roku, tuż po wygranych przez PiS wyborach prezydenckich i parlamentarnych.. Wkrótce później wdrożone zostały zmiany w ustawie medialnej. W ich rezultacie kilkuset pracowników Polskiego Radia i TVP zwolniono z dnia na dzień, poczynając od zarządów. System medialny, który wydawał się dość zróżnicowany wyraźnie się zmienił. Jak zauważa Piotr Sula, politolog z Uniwersytetu Wrocławskiego, „pluralizm został wyeliminowany z debaty publicznego radia i telewizji, które stały się promotorami ‘osiągnięć’ rządu”.

Podporządkowawszy sobie media publiczne, partia rządząca ogłosiła pomysł repolonizacji sektora prywatnego. Liderzy Prawa i Sprawiedliwości przy wielu okazjach twierdzili, że udział zagranicznych podmiotów w polskich mediach jest zbyt wysoki i szkodliwy, dlatego powinien być ograniczony, w szczególności firm niemieckich. Jednakże po kilku miesiącach takich pokazowych wystąpień, dyskusja nad ‘repolonizacją’ została wyciszona, a termin zastąpiony przez nowy – dekoncentrację. Prawdopodobną przyczyną tej zmiany był fakt, że niezmiernie trudno byłoby wyrzucić niemieckie firmy z polskich wydawnictw prasowych będąc od 2004 roku członkiem Unii Europejskiej. Niemniej, w ciągu pierwszej kadencji PiS-u (2015-2019) żadna ustawa, ani nawet projekt nie zostały poddane pod głosowanie, mimo licznych zapowiedzi. Zamiast tego, politycy wybrali strategię małych kroków. Dość powiedzieć, że w ciągu tych czterech lat w Indeksie Wolności Prasy Polska spadła z miejsca 18 na 59.

Narodowe media (Telewizja Polska, Polskie Radio i Polska Agencja Prasowa), wyczyszczone z wiarygodnych i krytycznych dziennikarzy, zmuszone zostały do tego, by skupiać swoją uwagę na sprawach krajowych, sprowadzając zagraniczne doniesienia do ideowo-politycznie użytecznych. W konsekwencji Polacy byli straszeni ‘zgniłą Europą’, ‘moralnie zepsutą Skandynawią’, ‘zsekularyzowanymi Niemcami’ czy ‘pełną emigrantów, płonącą Francją’ – zauważa Jędrzej Morawiecki, medioznawca i socjolog z Uniwersytetu Wrocławskiego. Co zresztą w jego opinii w znaczącym stopniu przypominało propagandowe przekazy w rosyjskich mediach. Doświadczony dziennikarz Polskiego Radia, który nie zgodził się na ujawnienie nazwiska (bo taki zakaz od prezes spółki otrzymali wszyscy pracownicy PR), kreśli dość przerażający obraz tego, co dzieję się obecnie w publicznym radiu: „Wydawcy i reporterzy regularnie odbierają telefony z ‘poradami’. Jedną z najpopularniejszych ze strony zarządzających jest sformułowanie: musisz wspierać polską rację stanu, co w ich mniemaniu – tłumaczy dziennikarz – oznacza PiS-owską rację stanu. Po kilku miesiącach takiego prania mózgów, większość wydawców obawiało się nawet zaproponować tematy, które byłyby krytyczne wobec rządu albo niezgodne z linią partii”. To m.in. tłumaczy, dlaczego protesty na ulicach Stanów Zjednoczonych po zabójstwie George’a Floyda były w mediach narodowych nazywane anarchią – w celu usprawiedliwienia działań podejmowanych przez Donalda Trumpa, wielkiego sojusznika Polski.

Niezależni mają pod górkę, Wyborcza na cenzurowanym

Sektor mediów prywatnych wciąż uważany jest za niezależny i dość wiarygodny, mimo tego, że także doświadcza wielu trudności. „Dostęp do informacji publicznej w państwowych instytucjach widocznie się pogorszył” – mówi reporterka Radia Zet, także zastrzegająca sobie anonimowość. „Media publiczne są wyraźnie preferowane i wielokrotnie moje pytania pozostawały bez odzewu, aż do momentu, gdy odpowiedzi na nie pojawiały się w oficjalnych komunikatach np. prokuratury” – przyznaje dziennikarka. W ten sposób instytucje państwowe łatwo rozbrajały potencjalne problemy czy szkody wizerunkowe powodowane przez krytyczne media. Może trudno w to uwierzyć, ale jedno z kluczowych ministerstw w Polsce, Ministerstwo Obrony Narodowej, wciąż nie ma rzecznika prasowego. Dziennikarze zwykle otrzymują niezbyt precyzyjne odpowiedzi mailem lub w komentarzach wysyłanych przez wydział prasowy. Dla reporterów radiowych i  telewizyjnych rodzi to poważne konsekwencje: brak dźwięku czy wypowiedzi do kamery dość często skłania redakcje do zrezygnowania z tematu. Inna dziennikarka, pracująca dla koncernu Discovery, twierdzi, że po tym, jak amerykańska firma przejęła TVN, warunki pracy znacząco się poprawiły, w szczególności dla początkujących. Więcej jest także szkoleń. W dodatku, w celu zagwarantowania wysokich standardów dotyczących bezstronnego informowania, powstała w korporacji specjalna komórka. Jednak jeśli chodzi o praktykę, dziennikarka podaje przykład, jak publiczne instytucje próbują się dziś bronić przed najmniejszymi potencjalnymi przejawami krytyki. „Po wywiadzie z rzecznikiem prasowym policji zostałam poproszona o podpisanie dwóch dokumentów. Jeden był związany z bezpieczeństwem w warunkach epidemii Covid-19, a drugi, że wyrażam zgodę na przesłanie całego materiału do kolaudacji przed emisją [weryfikacja materiału w redakcji przed publikacją – AS]. Szczęka mi opadła. Oczywiście tę prośbę zignorowaliśmy” – przyznaje reporterka.

“Drodzy węgierscy przyjaciele!”. Gazeta Wyborcza na pierwszej stronie wyraziła wsparcie dla węgierskiego portalu Index, którego niezależność od rządu została zagrożona.

Niemniej, medialnym wrogiem publicznym numer jeden w Polsce jest Gazeta Wyborcza. I to z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, najpopularniejszy dziennik opiniotwórczy jest na ideologicznej wojnie z Prawem i Sprawiedliwością niemal od początku istnienia tej partii. Na wojenną ścieżkę gazeta wkroczyła w 2005 roku, gdy PiS po raz pierwszy doszedł do władzy (choć tylko na dwa lata i to w koalicji z LPR i Samoobroną). Po drugie, Wyborcza należy do polskiej firmy Agora, w której blisko 11,5% posiada Fundusz MDI, wspierany przez George’a Sorosa. Dlatego w trakcie pierwszej kadencji konserwatywny rząd pozbawił Agorę reklam z przedsiębiorstw współ/zarządzanych przez skarb państwa. To z kolei oznacza dla koncernu milionowe straty rocznie. Pieniądze z reklam są natomiast rozdysponowywane do tych mediów, które lojalnie wspierają rząd. Niechęć do Wyborczej jest tak duża, że gdy rząd ogłaszał zamknięcie szkół z powodu pandemii, Gazeta była jednym z niewielu dzienników, do których płatne ogłoszenia w tej sprawie nie trafiły.

Sprawa Faktu i wielki powrót idei repolonizacji

Pomysł ‘repolonizacji’ dość nieoczekiwanie powrócił podczas ostatniej kampanii wyborczej. Był to jednak efekt pewnego ciągu wcześniejszych wydarzeń. W maju 2019 roku Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory do Parlamentu Europejskiego. I nawet jeśli nie było to kluczowe głosowanie, bo konserwatyści nie mają dominującego udziału w PE, to wytworzyło pozytywny klimat przed kolejnymi wyborami – do polskiego parlamentu pięć miesięcy później. PiS-owi udało się utrzymać większość w Sejmie (235 z 460 miejsc), ale nieznacznie stracił ją w Senacie (48 ze 100). Tyle tylko, że do przegłosowania opozycji nowy-stary rząd nie potrzebuje większości w obu izbach, a tylko w Sejmie, pod warunkiem utrzymania swojego nominata w pałacu prezydenckim. W tym kontekście reelekcja Andrzeja Dudy w tegorocznych majowych wyborach była kwestią  fundamentalną.

Było więc niemal pewne, że kampania prezydencka będzie brutalna, a partia rządząca użyje całego swojego potencjału, włączając media narodowe. W kilku niezależnych raportach wykazano, że media publiczne poświęciły Andrzejowi Dudzie wielokrotnie więcej czasu niż głównemu kontrkandydatowi (który i tak niemal zawsze był pokazywany w negatywnym kontekście). Ale najbardziej kontrowersyjny moment kampanii nastąpił wtedy, gdy czołowy tabloid, szwajcarsko-niemiecko-amerykański Fakt, opublikował na pierwszej stronie tekst mówiący o tym, że prezydent ułaskawił pedofila. Wizerunek Andrzeja Dudy został narażony na szwank, a to stało się z kolei punktem zapalnym do ponownego wywołania pomysłu repolonizacji. Prezydent oskarżył niemiecką gazetę o zakłócanie procesu wyborczego („Niemcy chcą nam wybierać polskiego prezydenta”), a wicepremier Gliński na swoim twitterowym koncie zaapelował: „nie prenumeruje się szamba”. Lider PiS-u, Jarosław Kaczyński, tuż po wygranych wyborach zapowiedział, że w trakcie tej kadencji Sejmu regulacje repolonizacyjne zostaną przyjęte. Szczegółów jednak żadnych nie podał.

Lider PiS Jarosław Kaczyński znów mówi o repolonizacji mediów.

Naukowcy nie wykluczają takiej możliwości. Piotr Sula zauważa, że „plany ‘repolonizacji’ mediów oznaczałyby skopiowania sposobu sprawowania kontroli nad mediami publicznymi w sektorze prywatnym. Media komercyjne już i tak ucierpiały z powodu braku reklam ze spółek skarbu państwa, a prywatny biznes może także uznać za niebezpieczne reklamowanie przeciwników rządzącej partii” – twierdzi politolog. Konsekwencje są trudne do przewidzenia, ale zdaniem Jędrzeja Morawieckiego „ograniczenie kapitału w mediach oznaczałoby większą homogenizację dyskursu, zaostrzenie podziału na media rządowe i opozycyjne, który w Polsce ciągle nie jest binarny”. Pytani o repolonizację dziennikarze są dość sceptyczni, a nawet z niej żartują: „nie stanie się to tak długo, jak Georgatte Mosbacher będzie broniła Discovery w Polsce” – co jest aluzją do niedawnych insynuacji pod adresem TVN-u ze strony jednego z liderów PiS. Przebieg omawianego procesu może być także uzależniony od wyniku nadchodzących wyborów prezydenckich w USA. Polska dyplomacja nie ma obecnie zbyt wielu prestiżowych sprzymierzeńców, więc utrata najważniejszego z nich byłaby więcej niż ryzykowna. Nie wspominając o dość napiętych relacjach z kluczowymi partnerami w Unii Europejskiej.

Epidemia Covid-19 i media

Wybuch epidemii Covid-19 tej wiosny wpłynął na wiele aspektów życia w Polsce, w tym także na politykę i media. W związku z pandemią i napiętą relacją między oboma izbami parlamentu, pierwsza tura wyborów prezydenckich została przełożona z maja  na 28 czerwca, a druga zaś odbyła się 12 lipca.

W czasie największych obostrzeń związanych z pandemią (połowa marca – maj) media i dziennikarze zmagali się z wieloma problemami. W związku ze spowolnieniem gospodarki, finansowe zasoby przedsiębiorstw medialnych znacząco się uszczupliły. Skutkowało to zwolnieniami, obniżkami płac i wymuszonymi urlopami. Dziennikarze musieli również radzić sobie z usankcjonowanym dystansem społecznym, który oznaczał zdalne, najczęściej przeprowadzane online wywiady. Dla reporterów newsowych prawdopodobnie najtrudniejsze było uzyskanie wiarygodnych informacji od przedstawicieli rządowej administracji. Ich konferencje prasowe były organizowane w taki sposób, że dziennikarze wcześniej wysyłali pytania do rzeczników lub biur prasowych, a następnie ministrowie lub ich zastępcy wygłaszali przygotowane zawczasu gładkie odpowiedzi, i to bez możliwości zadania dodatkowych niewygodnych pytań. Odbiorcy mediów w dużym stopniu nie mieli pojęcia, że wiarygodność tak przygotowanych informacji była bardzo ograniczona.

Repolonizacja może wieść do bardzo podobnej sytuacji, w której pozostanie zaledwie kilka przedsiębiorstw medialnych, dostarczających publiczności zweryfikowanych i wiarygodnych informacji. Piotr Sula i dziennikarka TVN-u są przekonani, że rządowi nie uda się przejąć jednej z największych stacji TV w Polsce, ponieważ rządzącym zbyt mocno zależy na dobrych stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi. Z drugiej strony, Jędrzej Morawiecki nie wyklucza możliwości przejęcia udziałów od zagranicznych firm, ale „wyprowadzenie kapitału zagranicznego (odsprzedanie udziałów) nie oznaczałoby w perspektywie kilku lat homogenizacji tak silnej jak na Węgrzech, czy w Rosji (gdzie radio postrzegane jako ‘niezależne’ należy do Gazpromu)”. Należy jednak podkreślić, że termin ‘repolonizacja’ to tylko chwytliwe określenie dla publiczności i zwolenników rządzącej partii. Prawdziwa treść, która się za nim kryje, to nie samo odebranie udziałów zagranicznych firm w polskich mediach, ale przede wszystkim przekazanie ich tym spółkom, które są politycznie zależne od rządu. A to już do złudzenia przypomina rosyjskie czy węgierskie standardy.

Zdjęcia:

Zdjęcie główne: PxHere (CC0 Public Domain)

Zdjęcie okładki Gazety Wyborczej: za zgodą Gazety Wyborczej

Zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego: Piotr Drabik / Flickr / Licencja CC BY-SA 2.0

Tagi, , , , ,

Send this to a friend