Kultura strachu w mediach

20 maja 2015 • Etyka Dziennikarska, Najnowsze • by

Czy media oswajają odbiorców ze strachem? Czy wykorzystują ludzkie lęki? Czy w nastawionych bardzo często na rozrywkę mediach jest też miejsce na prawdziwe cierpienie? I czy w ogóle odbiorcy chcą je oglądać? Jak powinni zachowywać się dziennikarze realizujący przekazy z miejsc katastrof i tragedii? Na te i wiele innych pytań odpowiada dr Magdalena Hodalska z Uniwersytetu Jagiellońskiego, zajmująca się badaniem medialnych obrazów strachu.

Paulina Barczyszyn, EJO: Media oswajają ludzi ze strachem i śmiercią czy też zniekształcają ich obraz?

Magdalena Hodalska: Myślę, że przede wszystkim media wykorzystują te emocje, które zapewniają i gwarantują zainteresowanie odbiorców. Jedną z najsilniejszych emocji jest właśnie strach. Kultura strachu to termin, który wprowadzili do nauk społecznych Frank Furedi i Barry Glassner – obydwaj zwracali uwagę na to, że media faszerują zbiorową wyobraźnię obrazami zbliżających się kataklizmów, nieszczęść, czającego się wszędzie niebezpieczeństwa. To powoduje, że ludzie nasyceni takimi przekazami zaczynają dostrzegać rosnące zagrożenie, chociaż tego zagrożenia nie odczuwają w swoim bezpośrednim doświadczeniu życiowym. Ich życie nie jest nasycone w takim stopniu jak media tymi wszystkich strasznymi rzeczami, o których codziennie słyszymy, a jednak pojawia się przekonanie, że żyjemy w strasznym świecie. Wskazywał na to już George Gerbner, opisując „syndrom złego świata” i rosnące przekonanie telewidzów oglądających przekazy pełne przemocy, którzy obawiali się, że oni też padną jej ofiarą. Trudno więc jednoznacznie powiedzieć, czy media oswajają ludzi ze strachem i śmiercią. Myślę, że raczej grają na tych emocjach. Celem jest przyciągnięcie zainteresowania odbiorców, a nie oswojenie ich ze strachem. Oczywiście czasami dzieje się to pod pozorem edukowania społeczeństwa. Na przykład Super Express czy Fakt przedstawiają niebezpieczeństwa, a dodatkowo dają czytelnikowi instrukcję, jak przeżyć najbliższą apokalipsę, o której informują.

W takim razie czy w XXI wieku, w którym w mediach niejednokrotnie łamano tabu i pokazywano emocjonalne i fizyczne aspekty ludzkiej intymności, wciąż są obrazy, które wywołują silny lęk lub strach odbiorców i emocje, które nie mijają po chwili kontaktu z danym przekazem medialnym?

Tak. Są bardzo ciekawe badania nad tym, co Susan Moeller nazwała syndromem zmęczenia współczuciem. Na przykład obrazy głodu, kataklizmów, wojen, chorób – czegoś, co jest przerażające, bo może się zdarzyć każdemu – oczywiście wywołują reakcje ludzi. Jednocześnie nadmierne wystawienie na takie przekazy powoduje też stępienie współczucia, więc ludzie odsuwają te straszne myśli od siebie, nie chcą oglądać takich wiadomości. Susan Moeller cytowała w swojej książce „Compassion Fatigue” telewidzów, którzy mówili: „Nie, ja nie oglądam wiadomości wieczornych, bo potem nie mogę zasnąć”, „Po co to oglądać? I tak nie możemy nic zrobić”. I właśnie fakt, że nic nie możemy zrobić powoduje to, o czym pisała Susan Sontag – gdybyśmy mogli coś zrobić, to może nie czulibyśmy się tak zobojętniali, otępiali. Gdy możemy wziąć udział w jakiejś akcji humanitarnej, to ten jeden gest może zmienić nasz odbiór dramatycznych zdjęć. W przeciwnym wypadku nawet najtragiczniejsze fotografie składają się na obraz kolejnego nieszczęścia, które dotyka ludzi żyjących gdzieś bardzo daleko. Oczywiście w mediach dramatyczne zdarzenia przedstawiane są jako to, co może spotkać również nas. Dziennikarze zawsze próbują przedstawić wydarzenia tak, żeby odbiorca mediów odniósł je do siebie. Starają się zbliżyć je do doświadczenia codziennego czytelnika. Codzienność w nadmiarze byłaby nudna, więc trzeba ją nieco ubarwić. Problem pojawia się, gdy mamy takie ubarwienie, by nie rzec „przebarwienie”, od pierwszej do ostatniej minuty serwisu.

Czy media częściej nagłaśniają zagrożenia czy też pseudozagrożenia?

Nagłaśniają i jedne, i drugie. Jeżeli zdarza się kataklizm czy katastrofa, tak jak w przypadku tragicznego trzęsienia ziemi w Nepalu, media powinny to nagłaśniać. Obowiązkiem dziennikarzy jest relacjonować dramatyczne wydarzenia – zarówno te związane z kataklizmami naturalnymi, jak i te związane z wojnami lub innymi dramatami ludzkimi. Jednak oprócz tych najtragiczniejszych wydarzeń, bardzo dużo jest pomniejszych strachów i straszków, które również można odnaleźć w mediach. Oczywiście nie krytykuję relacji z miejsc tragedii, które odpowiadają skali wydarzeń. Mówię raczej o zagrożeniach, których jeszcze nie ma, ale redakcje już przygotowują nas na nadciągającą zagładę. Tak było choćby w przypadku ptasiej grypy, kiedy pisano, że nadchodzi i choć jej jeszcze nie ma, to za chwilę może się pojawić. Relacje z pandemii grypy były też doskonałym przykładem hiperbolizacji zagrożeń w czasie kryzysu, w którym zwiększa się zapotrzebowanie na informację. W medialnej narracji medycznego horroru niezwykle częste są spójniki ale i gdyby, dające możliwość mrocznych spekulacji zastępujących fakty. Na usługach retoryki strachu jest także kompozycja dziennikarskich relacji, od krzykliwych tytułów, przerażających leadów, przez czarne scenariusze, aż po ostanie zdania wieszczące rychłą apokalipsę. Gdy ta szczęśliwie omija nasz kraj, media przypominają, że niebezpieczeństwo na chwileczkę odeszło, aby rychło powrócić, a to daje prawo do pisania i mówienia o nim ciągle.

Czy za sprawą licznych przekazów medialnych, gdzie jest dużo przemocy, agresji, bólu, zaciera się różnica między śmiercią prawdziwą a fikcyjną? Czy media tworzą tzw. „pornografię śmierci”?

Niedawno usłyszałam, że teraz tylko lekarze mają kontakt z prawdziwą śmiercią, bo śmierć jest zamykana w szpitalach. Pomyślałam, że jednak nie tylko lekarze, ale też dziennikarze. Oni też niejednokrotnie widzą ludzką śmierć. Mówię to również z perspektywy własnego doświadczenia dziennikarskiego. Wiem, że zupełnie inaczej się wszystko przeżywa, gdy jest się blisko tragicznych zdarzeń. Ludzie obcują później z obrazami śmierci za pośrednictwem przekazów medialnych. Nadmiar tego typu obrazów może powodować u nich oczywiście znieczulicę, której poświęcono wiele publikacji, ale również poczucie, że to, co widzą, nie jest prawdziwe. Chyba że ludzie mają pewność, że w serwisie informacyjnym czy w reportażu widzą prawdziwe zwłoki, wtedy protestują i piszą na przykład do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji listy pełne oburzenia, że ich wrażliwość narażono na szwank.

Czy w mediach, gdzie tak istotną rolę odgrywają przekazy rozrywkowe, jest miejsce na prawdziwy ból i cierpienie?

Ból nigdy nie powinien być rozrywką. Tu właśnie pojawia się problem. To nie powinno być nigdy traktowane jako element telewizyjnego entertainment. Zwróciłam uwagę na jedną z wypowiedzi cytowanych przez Susan Moeller w „Compassion Fatigue”. Pewna kobieta mówiła, że jeśli w programie jeszcze raz zobaczy dziecko umierające z głodu, to nie obejrzy tego show ponownie. Moją uwagę zwróciło słowo „show”. Tak jakby ta pani była przekonana, że wszystko, co jest w telewizji, to musi być show. Jeśli nie jest, to ona tego nie ogląda, bo to obraz, który jest nieestetyczny i burzy jej porządek świata. Poza tym teraz nie tylko media tworzą drastyczne treści. Użytkownicy mediów społecznościowych mogą nakręcić taką spiralę strachu, o jakiej nie śniło się tradycyjnym mediom.

Czy w kontekście mediów możemy mówić o rynku strachu? Wydaje się, że groza, przemoc czy strach świetnie się sprzedają.

Tak, dobrze się sprzedają, bo ludzie od najdawniejszych czasów bali się i walczyli ze strachem, a walcząc ze strachem rozwijali cywilizację, która miała im zapewnić przeżycie. Strach jest jedną z podstawowych i pierwotnych emocji. Najpierw odczuwamy emocje, później myślimy. W tym biegu i galopie pokazywanych w mediach obrazów, zapewne niewiele informacji zostaje w głowie odbiorcy, ale pozostają emocje. Zatem on pamięta, że się bał, poczuł strach, obrzydzenie, przerażenie. Dlatego to się sprzedaje. W moich badaniach zajmuję się medialnymi obrazami strachu, które znaleźć można w relacjach z prawdziwych wydarzeń, a nie w fikcji, którą nam zapewnia popkultura. Ciekawe jest jednak to, jak na gruncie fikcji, poprzez literaturę lub filmy twórcy próbują przygotować nas do radzenia sobie z tym strachem, który relacjonują media. Fikcja może służyć jako katalizator trudnych emocji i jako przewodnik po strasznym świecie. Od kilku lat właśnie z literaturoznawcą, prof. Catalinem Ghitą prowadzimy pod auspicjami Inter-Disciplinary.Net międzynarodowy projekt poświęcony obrazom strachu „Fears and Anxieties in the 21 Century”, w którym biorą udział naukowcy z kilku kontynentów i kilkunastu dyscyplin, zajmujący się różnymi wymiarami strachu, na gruncie socjologii, psychologii, politologii, medioznawstwa, językoznawstwa, religioznawstwa, medycyny, ekonomii. Co roku w Oxfordzie spotykamy się ze strachologami bądź strachoznawcami. Mówimy wieloma językami, żyjemy w różnych kulturach, ale strach jest czymś uniwersalnym. Tak jak miłość, która również jest jedną z podstawowych emocji. Tylko w serwisach informacyjnych więcej jest strachu niż miłości.

Odbiorcy są zróżnicowani – są tacy, którzy protestują przeciw przekazom pełnym przemocy, ale jednocześnie są odbiorcy, którzy takie przekazy chcą oglądać.

I tacy, którzy takich przekazów poszukują. Trudno jest dzisiaj odwoływać się do teorii, które badały wpływ przekazów pełnych przemocy na odbiorców w latach 60., kiedy mieliśmy tylko telewizję, radio i prasę. W świecie Internetu, gdzie każdy użytkownik może wybierać strony samodzielnie, może też tworzyć przekazy, obrazy czy komentarze pełne agresji. Właściwie to sam może stanowić zagrożenie dla siebie i innych, dlatego trudno dziś zbadać, jakie jest oddziaływanie przekazów pełnych przemocy. Moja studentka pisze bardzo ciekawą pracę o cyber-zagrożeniach, a więc o wszystkich niebezpieczeństwach, które czają się w sieci. Uzależnienie, oszustwa, pornografia, pedofilia, ale też nieodpowiedzialność, publikowanie swoich prywatnych, czasem bardzo intymnych zdjęć, udostępnianie siebie całemu światu. Sama się karcę za to, że jestem tak krytyczna wobec dziennikarzy pracujących w telewizji, radiu czy prasie, bo jednak media tradycyjne nie mogą nam zrobić krzywdy większej niż Internet i my sami sobie.

Jak powinny wobec tego zachować się media? Gdzie leży granica?

Teraz wszystko można sobie znaleźć w sieci, łącznie z nagraniami z egzekucji i z najgorszymi scenami rodem z filmów grozy. Jednak takie sceny nie powinny znaleźć się w telewizji. Media tradycyjne nie powinny legitymizować nadużywania tego typu obrazów. Powielanie tego, co jest tragiczne i przerażające tylko dlatego, że w Internecie to nagranie ma miliony odsłon, jest bez sensu. Epatowanie w telewizji lub prasie, udostępnianymi w sieci, obrazami ludzkich tragedii nie jest dobrą drogą.

Czy media w Pani opinii zachowują profesjonalizm nagłaśniając wydarzenia wywołujące strach i lęk odbiorców czy też standardy i etyka są na dalszym planie w tego typu przekazach? Czy można mówić o jakiejś tendencji czy też każde medium należy rozpatrywać z osobna?

Każdy przypadek ma swoje pułapki, które czyhają na dziennikarzy. Jestem medioznawcą, ale też byłam reporterem, dlatego może łatwiej jest mi się odnaleźć w obu tych światach. Czasem krytykuję dziennikarzy, ale też rozumiem, czym jest praca pod presją czasu, rozumiem pułapki, które trzeba omijać, stres i obciążenie psychiczne, z którego wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy. My przyjmujemy efekt pracy dziennikarzy, a nie mamy pojęcia, co oni tak naprawdę widzą. Widzimy zaledwie część obrazu. Zdarza się, że reporter jest z ludźmi, którzy umierają na jego oczach. Myślę, że jestem umiarkowanie krytyczna. Może mam dużo wyrozumiałości wobec reporterów, którzy są konfrontowani z takimi granicznymi doświadczeniami. Krytyczna jestem natomiast wobec tych, którzy mówią o zagrożeniu, którego nie ma, ale może nadejść, a potem przeskakują do kolejnego zagrożenia, którego nie ma, ale też może lada chwila się pojawić.

Jaki jest język mediów w odniesieniu do strachu i śmierci? Czy różni się on od tego ze „zwykłych” przekazów?

Na pewno mieliśmy takie sytuacje, jak śmierć Jana Pawła II czy katastrofa smoleńska i to był czas, który „wypadł z ram”, czas wyjątkowy. Dziennikarze zaczęli mówić innym językiem, a to zdarza się niezwykle rzadko. Pojawiły się metafory śmierci, przedstawianie jej jako snu lub podróży pozwalało oswoić cierpienie. Jest to możliwe tylko wtedy, kiedy mamy czas na rozpamiętywanie tajemnicy śmierci. Kiedy dziennikarze relacjonują codzienne wydarzenia, to mało jest czasu i miejsca na metafory, w codziennych katastrofach mamy liczbę ofiar, a za każdą z nich jest czyjaś tragedia.

Czyli możemy wyróżnić okres żałoby medialnej jako czasu, kiedy przekaz medialny wygląda inaczej?

Dr Magdalena Hodalska (źródło: media.uj.edu.pl)

Dr Magdalena Hodalska (źródło: media.uj.edu.pl)

Tak, zdecydowanie. Wtedy media ubierają uroczyste szaty żałobne i pomagają społeczeństwu przejść przez okres traumy, która była związana z odejściem Jana Pawła II i katastrofą smoleńską. To były takie dwa momenty w najnowszej historii Polski, kiedy wszyscy pracownicy mediów czuli, że muszą używać innego języka i że odbiorcy tego oczekują. Dayan i Katz pisali o wydarzeniach medialnych: telewizja pełni rolę przewodnika przez najtrudniejszy czas traumy.

Wspominała Pani już o tym, że sam strach jest uniwersalny, a czy media na świecie nagłaśniają tematy związane ze śmiercią, przemocą i strachem w podobny sposób?

Przy każdym tragicznym wydarzeniu można znaleźć schematy, które dziennikarze na całym świecie powielają. Widać to było niedawno w przypadku Eboli. Na początku relacje z epidemii zagrażającej światu zbudowane były w oparciu o zasadę odwróconej piramidy. Później narracja zmieniła charakter, pojawili się bohaterowie dramatu, jak na przykład ryzykujący życie lekarze oraz chorzy w agonii, która była pokazywana w mediach, w Internecie często z drastycznymi szczegółami. Ebola jest najnowszym przykładem tego, co się dzieje w mediach relacjonujących zagrożenia o skali globalnej. Media europejskie i amerykańskie pokazywały ją jako chorobę, która wybuchła gdzieś daleko, na końcu świata, ale w każdej chwili może wylądować „tutaj”. Strach przed chorobą łączył ludzi na wielu kontynentach, dlatego tak wiele wspólnych wątków można znaleźć w mediach relacjonujących epidemię Eboli. To jest coś silniejszego od nas, dlatego to tak bardzo ludzi interesuje. Myślę, że akurat w przypadku chorób czy katastrof i kataklizmów, im więcej reporterów na miejscu, tym lepiej – niech mówią, niech budzą ludzkie sumienia. Niech mówi się o tym jak najwięcej, aby ludzie nie zapomnieli o tych, którzy stracili wszystko.

Na koniec chciałabym zapytać, co dalej z kulturą strachu w mediach – czy spodziewa się Pani jakichś istotnych zmian w przyszłości czy też będzie ona trwała w takim samym kształcie jak dziś?

Będzie trwała, bo kultura strachu ma się w mediach dobrze i jeszcze wiele lat będziemy mogli obserwować jej rozwój. To jest też niestety cechą naszych niespokojnych czasów. W XXI wiek weszliśmy bardzo mocno i boleśnie, bo zaczął się od zamachów 11 września. Bauman pisał o płynnym lęku, który charakteryzuje postmodernistyczne społeczeństwa. Ponowoczesność jest pełna lęku. Może on być wykorzystywany przez twórców sztuki i popkultury, i może być eksploatowany przez media. Jednak należy pamiętać, że jak najbardziej właściwe są relacje z dramatycznych i budzących trwogę wydarzeń, jeśli mogą komuś pomóc, a nie jeśli tylko mają straszyć dla samego straszenia i zysków, jakie przynosi wysoka oglądalność i klikalność grozy.

Dr Magdalena Hodalska – medioznawca, pracuje w Instytucie Dziennikarstwa, Mediów i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pracowała także jako dziennikarka (więcej informacji tutaj).

Zdjęcie: Thomas Hawk / Flickr CC

Print Friendly, PDF & Email

Tagi, , , , ,

Send this to a friend